środa, 21 września 2011

Koniec.

Z przyczyn osobistych jestem zmuszona zaprzestać pisania bloga pod tym adresem. Wszelkie pytania o potencjalne nowe miejsce mojego bytowania proszę kierować na maila skrzynkapocztowaoli1@wp.pl

wtorek, 13 września 2011

Przerwa

Jak zapewne zauważyliście, nastał jakiś zastój na blogu. Nie mam o czym pisać, gdyż pisanie pracy mgr pochłonęło mnie bez końca, jest w tej chwili priorytetem i dopóki nie zamknę tego działu w moim życiu, nie mogę rozwijać innych sfer życia.

Co u mnie? Chyba przechodzę stadium poczwarki. Przeobrażam się a wszystkie zdarzenia, które mnie dotykają mają za zadanie mi to ułatwić, chociaż wcale tak nie wyglądają.

Do zobaczenia po obronie!

sobota, 27 sierpnia 2011

Po pielgrzymce.. cz. 4

Dzień jedenasty - Mroczków-Chełsty (37,4km)
Dzisiaj trasa wiodła przez Białaczów, a w nim można było zobaczyć autentyczne czworaki (tak, tak, Ci którzy czytali "Ludzi bezdomnych" wiedzą o co chodzi:) oraz dworek Hrabiego Małachowskiego. Niestety dwór się rujnuje. Wiele lat temu mieszkały tam siostry zakonne i bardzo dbały o niego, dziś został przejęty przez gminę i zamieniony został na dom opieki społecznej. Co tu dużo mówić - rujnuje się. Za Białaczowem widzieliśmy skutki wichury - drzewa połamane jak zapałki.





Nocleg był w średnio-przyjaznej pielgrzymom miejscowości Chełsty. Średnio przyjaznej, bo niezbyt łatwo tam o nocleg, ale przede wszystkim dlatego, że jest tam naprawdę bardzo zimno i to ponoć każdego roku. Któregoś roku nawet woda w misce zamarzła. Jest to spowodowane najprawdopodobniej bliskością kopalni piaskowca.

Tego wieczoru organizatorzy pielgrzymki przygotowali nam niespodziankę - TORT NA 25-lecie!!!!! A właściwe 2 torty:)

Dzień dwunasty - Chełsty-Strzelce Małe (39 km)

Iść coraz trudniej, bo coraz większe zmęczenie. Teraz rozumiem dlaczego ta odległość jest trudna. Wcześniej nie rozumiałam tego, że inne pielgrzymki także chodzą po 35 km dziennie, ale tutaj nakłada się zmęczenie z kilku dni. A także świadomość,  że jest się już coraz bliżej Jasnej Góry sprawia, że łatwiej się idzie. Prawdziwą furorę robią zabawy w "domek". To coś w rodzaju berka w kolumnie. Ktoś klepnie drugiego pielgrzyma i robi z dłoni nad głową "domek". Gdy ktoś ma ten domek nad głową nie można mu oddać i trzeba znaleźć kogoś, kto domku nie ma i mu przekazać.

Na głowie kwietny ma wianek, w ręku zielony badylek..



Dzień trzynasty - Strzelce Małe - Pacierzów (40,7 km)

Trasa wiedzie przez Kobiele Wielkie - miejsce narodzin Reymonta. Kolejnym ważnym punktem jest Sanktuarium w Gidlach. Oprócz słynącej z cudownych łask figurki Matki Boskiej (ostatnie udokumentowane uzdrowienie nastąpiło na miesiąc przed pielgrzymką) i wina, które można było tam nabyć, na pielgrzymów czekała niespodzianka. JEDZENIE!!!! Jedzenie przywiezione, przez przedstawicieli pielgrzymów grupy złotej. Oczywiście wygłodzona "hałastra" wszystkie pączki, babki ziemniaczane i bigosy pochłonęła w try-miga:)

Dzień czternasty - Pacierzów - Jasna Góra (28,5 km)

Nikt nie wie, kto tego nie przeżył, jaka to euforia dojść na Jasną Górę po tylu dniach trudzenia się i zmagania ze swoimi słabościami. Nawet jeżeli przed obrazem Matki Najświętszej można przebywać około minuty, gdyż natłok pielgrzymów utrudnia jakąkolwiek dłuższą modlitwę. Jakiej gęsiej skórki można dostać w chwili wejścia do kaplicy, że to już tak blisko, że to już za chwilę. Panna Ola zachowywała się jak święty Mikołaj na Prozacu (jakby to powiedziała Foebe z "Przyjaciół"). Ale zanim to nastąpiło na 10 km przed Częstochową na tzw. Górce Przeprośnej podziękowaliśmy sobie za wszystko i przeprosiliśmy się za wszelkie przykrości, które w wyniku zmęczenia i rozdrażnienia mogły się przytrafić po drodze.

Ola w grupie błękitnej..

Oprócz modlitwy pod wiadomym obrazem, poszłam obejrzeć drogę krzyżową Jerzego Dudy-Gracza. Widziałam ją już kiedyś, ale teraz kiedy weszłam i nań spojrzałam, to miałam po prostu problemy z oddychaniem.. Bo to coś więcej niż droga krzyżowa..Można ją zobaczyć pod tym linkiem, chociaż zdecydowanie odradzam włączanie głośników.
http://www.youtube.com/watch?v=lLtkBMAgMcg

Na Jasną Górę doszła tego dnia również Pielgrzymka Kaszubska, która szła aż do Levocy na Słowacji (Do Częstochowy szli 19 dni, a do Levocy kolejne 10). Spotkałam przez przypadek koleżankę z mojego chóru w Gdańsku, która również wzięła udział w tej pielgrzymce.


Wchodziła po nas również Pielgrzymka Hipisów. Wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Dlaczego? Ponieważ byłam szczęśliwa, że w tej pielgrzymce może uczestniczyć każdy, nikt nie musiał obawiać się dyskryminacji. Ale znak, który nosiła większość z nich - tzw. pacyfka jest jednocześnie symbolem, który bywa interpretowany, szczególnie przez satanistów, jako krzyż ze złamanymi ramionami, oznaczający upadek chrześcijaństwa. Więcej o tym znajduje się pod tym linkiem. I właśnie owy symbol, tu na Jasnej Górze?



Przed Jasną Górą wiele par bierze ślub:



I to już wszystko. Kolejna pielgrzymka za rok i mam nadzieję, że znowu będę mogła pójść:):):) Póki co, mam nadzieję, że uda mi się pójść do Krypna. Zmieniłam nieco zdanie o Jasnej Górze. Wcześniej nie lubiłam tego Sanktuarium (Sanktuarium i Obraz Matki Najświętszej to dwie różne sprawy, które rozdzielam), ze względu na natłok pielgrzymów i brak czasu na cokolwiek. Teraz myślę, że jest trochę inaczej. Jak, to jeszcze nie wiem, jeszcze nie przemyślałam. Wiem, że ta pielgrzymka zapoczątkowała we mnie trochę przemian. I mam nadzieję, że nie zatrzymam się w połowie. Że te wszystkie rozmowy, te wszystkie modlitwy, pęcherze, ta cała nauka zasiana w mojej duszy nie pozostanie bez echa..

p.s Na koniec trochę muzyki sefardyjskiej - Yasmin Levy

czwartek, 25 sierpnia 2011

Po Pielgrzymce.. cz. 3

Mówi się, że to rekolekcje w drodze. Że to spotkanie ze sobą samym, własnymi słabościami, ale także spotkanie z drugim człowiekiem. I taka jest prawda. Na pielgrzymce ciągle przebywa się z innymi ludźmi. Trudno o chwilę prywatności. Może jedynie wtedy, gdy się myjesz, chociaż i to nie zawsze. To zbliża. Bardzo. Jak to mi powiedział jeden pielgrzym, po kilku dniach marszu normalnieje się.
-"Jak to normalnieje?".
- "No widzisz Olka, już jesteś normalniejsza, a za dwa dni to zupełnie będziesz normalna"
-"Ale jak to?
-"No bo gdy się poznaliśmy to siliłaś się na pięknie budowane zdania, a teraz to mówisz co Ci leży na sercu. Przy takim zmęczeniu wyłazi wszystko z ludzi"

To prawda. Można dużo się dowiedzieć o sobie i o innych na pielgrzymce. Można też się mocno zaprzyjaźnić. I ja takiej przyjaźni doświadczyłam. I trochę mi żal było, że rozmowy były przerywane przez modlitwy czy śpiewy, chociaż kto wie czy nie był to czas na przemyślenie zadanych pytań, czy też modlitwę o rozeznanie odpowiedzi przed samym sobą na niektóre rozterki.

Dzień ósmy - Góra Kalwaria - Zbrosza Duża (38,3 km)

Dzień, który jeśli chodzi o tempo pierwszych dwóch etapów mogło wykończyć prawie każdego. Trasa wiodła przez różnego rodzaju sady, bogato obwieszone jabłkami, śliwkami i brzoskwiniami. Jednakże dało się dostrzec ową różnicę, o której mówili pielgrzymi - na postojach nie ma już tyle jadła co wcześniej. Zrozumiałe - w końcu się krzyżuje kilka szlaków pielgrzymek, a gdyby chcieć wykarmić tyle ludzi, to można by zbankrutować. Chociaż jak to mówił jeden brat "nie trzeba być bogatym, aby wystawić wiadro z wodą". A owej wody brakuje pielgrzymom.. Przeszłam na szczęście ten etap w całości, a wszystko dzięki... deszczowi. Zaczął padać na ostatnim postoju w wyniku czego się on wydłużył (normalnie to pielgrzymi idą bez względu na pogodę, ale to był ostatni etap i w dodatku można było znaleźć schronienie w kościele) i moje ścięgno zdołało odpocząć na tyle, że doszłam do końca. Gospodarze ugościli nas brzoskwiniami tak soczystymi, że nic tylko się uszy trzęsły od zajadania, a sok ściekał po twarzy...

Dzień dziewiąty - Zbrosza Duża - Kostrzyń (33,8 km)

Na odcinku z Promnej do Białobrzegów (4km) wręczono mi krzyż do niesienia. Pomimo krótkiego odcinka, po jakimś kilometrze zmieniono mnie, gdyż ścięgno sprawiło, że ledwo człapałam. Na tym odcinku doznałam szoku, gdyż znaleźli się pielgrzymi, którzy brali na chwilkę krzyż, po to tylko, aby zrobić sobie zdjęcie, jak to oni niosą go. Cóż.. skoro w internecie znajduje się zdjęcia z nagrobkami, to znaczy, że z krzyżem także można...

Dzień dziesiąty - Kostrzyń - Mroczków Gościnny (39,2 km)

Wkroczyliśmy na tereny tzw. zagłębia paprykowego. Mijaliśmy po drodze folie pełne tego drogocennego warzywa. Nie były to jednak tereny tego huraganu, którego skutki były pokazywane w telewizji. Widać jak narastające zmęczenie pogarsza zapamiętywanie. Złapałam się na tym, że z tego odcinka prawie nic nie pamiętam. A może deszcz na końcowym, błotnistym etapie sprawił, że należało się skupić na tym, aby nogi nie skręcić? Mroczków Gościnny w istocie okazał się tak gościnny jak nazwa wskazuje. Nocowaliśmy u przemiłych gospodarzy. Mieli urocze dzieci - Olę i Mateuszka. Ola kończyła roczek 2 dni wcześniej, więc załapaliśmy się na ciasto urodzinowe. Było pyszne!!!!

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Po Pielgrzymce.. cz 2

Dzień czwarty Nur-Miedzna (33,1 km)

Rankiem zbudził nas widok pielgrzymów poubieranych w płaszcze przeciwdeszczowe jakoby te dobre duszki i wracających na przyczepie z Ołtarzy. Po mszy i śniadaniu wyruszyliśmy do Ceranowa a wraz z nami nasi gospodarze. Przemili ludzie. Wzięłam od nich adres i planuję wysłać kartkę z podziękowaniem. Dalsza trasa wiodła przez Kosów Lacki - miejsce w którym odkryto jedyny w Polsce obraz El Greca - "Ekstaza św. Franciszka". Doszliśmy na postój i wtedy po raz pierwszy wyszły na jaw problemy z tempem przemarszu. Do Kosowa doszliśmy 20 minut przed przewidzianym czasem. Ludzie się burzyli, gdyż po co się tak spieszyć, zwłaszcza, że w pielgrzymce uczestniczą nie tylko ludzie młodzi, ale również i tacy, którzy mają po 70 lat. Później problemów z tempem przemarszu było wiele. Zdarzały się etapy, na których naklęłam się pod nosem co niemiara. W końcu nie była to tylko kwestia wytrzymałości, ale przede wszystkim ścięgna, które coraz silniej mi dokuczało. Był to pierwszy dzień, kiedy towarzyszyło nam cały czas słońce.

Dzień piąty Miedzna - Wierzbno (28,1 km)

Pierwszy etap zjechałam. Wczorajsze przeciążenie ścięgna dało znać o sobie. Noga mi spuchła i nawet Altacet nie pomógł. Pierwszy postój był w Węgrowie po 11 km marszu. Węgrów to taka pułapka na pierwszorocznych pielgrzymkowiczów, gdyż tablica "Węgrów" jest ustawiona stosunkowo wcześnie, natomiast trzeba iść jeszcze blisko 4 kilometry przez samą miejscowość. W Węgrowie obejrzeliśmy tajemnicze lustro czarnoksiężnika Twardowskiego, w którym wg legendy, król Zygmunt August miał zobaczyć ducha swej zmarłej żony Barbary Radziwiłłówny. Istnieje również inna legenda, dotycząca Napoleona Bonapartego (cały czas szliśmy bowiem szlakiem napoleońskim), który miał prosić lustro o ukazanie swego triumfu nad Moskwą. Gdy w lustrze zobaczył swą klęskę, lustro wypadło mu z rąk i stąd się wzięło owo pęknięcie, widoczne aż do tej pory.

Chorzy pielgrzymi tzw. "padalce" nawet gdy zjeżdżają etapy wysłuchują tych samych konferencji co pozostali , odmawiają różaniec, koronkę. Potem mają "czas wolny" do czasu, aż pielgrzymka nie przyjdzie, jednakże bez oddalania się od miejsca postoju. Kiedy tak oczekiwałam z koleżanką Justyną na przybycie pielgrzymów, podeszła do nas jakaś kobieta i chciała dać nam pieniądze, gdyż nie zdążyła się dorzucić do miejscowej składki, a bardzo zależało jej na wsparciu nas. Rozpłakała się, gdyż w jej życiu i jej najbliższych bardzo źle się działo i prosiła o modlitwę. Pieniędzy nie mogłyśmy przyjąć, ale gdy kobieta zobaczyła, żeśmy kontuzjowane, więc poszła do apteki i kupiła nam bandaże i maść. Wtedy zobaczyłyśmy wchodzących pielgrzymów. Było to o tyle dziwne, gdyż przyszli o 30 MINUT za szybko.

Pomimo, że po zjechaniu pierwszego etapu, zostało mi do przejścia jedynie 17 km, to ścięgno, które bolało mnie coraz mocniej i mocniej, sprawiło że ledwie się doczłapałam na miejsce przy pomocy jednego pielgrzyma. Przed Apelem Jasnogórskim prawie się popłakałam, bo tak bardzo chciałam iść dalej, a obawiałam się, że będzie to niemożliwe z powodów fizycznych. Wtedy jeden pielgrzym powiedział: "Ty mi się nie żal, ty żal się  "tam"" Owo "tam" to był Najświętszy Sakrament.

Dzień szósty Wierzbno - Siennica (33.9km)

Z rana rozmawiałam z Moniką. O tym moim ścięgnie, że ledwo idę i w ogóle. I ona mi dała taki stabilizator ortopedyczny, który poleciła jej lekarka, gdyż rok wcześniej, tak jak ja miała problem ze ścięgnami. Bez tego stabilizatora nigdy w życiu bym nie doszła na Jasną Górę, jednakże fakt otrzymania tego stabilizatora i radę pielgrzyma, którą otrzymałam dzień wcześniej połączyłam ze sobą dopiero po pielgrzymce. gdyż dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że oba zdarzenia miały miejsce w tak krótkim czasie po sobie. I można się zastanawiać czy to tylko i wyłącznie przypadek. Moim zdaniem przypadek to nie był.

Dzień siódmy Siennica - Góra Kalwaria (33,8 km)

Był to niewątpliwie jeden z najtrudniejszych odcinków, gdyż trasa wiodła drogą szybkiego ruchu, pełną tirów. Mijaliśmy po drodze wiele pań trudniących się "pilnowaniem lasu". Poza tym gorącz odbijająca się od asfaltu dawała znak o sobie. Wielu braci i sióstr zmagało się z tzw. "asfaltówką" - uczuleniem na opary asfaltu, które się zwalcza pijąc regularnie wapno. Mnie całe szczęście "asfaltówka" nie dopadła i miałam w tym więcej szczęścia niż rozumu, gdyż taki roztargniony osobnik, jakim jest panna Ola, oczywiście o piciu wapna zapominał. Najtrudniejszy etap wiodący przez miejscowość Całowanie zjechałam, posłuchawszy rady bardziej doświadczonych pielgrzymów. Trudnością tego etapu był most na Wiśle, który trzeba było przejść prawie biegnąc i to jeszcze pod górę. Gdy pielgrzymka doszła widziałam bardzo wyraźnie jak ludzie płakali ze zmęczenia i po prostu padali. Ja z moim ścięgnem to bym po prostu wysiadła...

 c.d.n

p.s pielgrzymkowy hicior na rozluźnienie atmosfery:

http://www.youtube.com/watch?v=ePZk4sKSXoo

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Po Pielgrzymce..cz.1

Co tu można powiedzieć? DOSZŁAM!!!

Jak było?
Czy było trudno?
Czy stopy bolały?
Czy było warto?
Jak ludzie?
Jak księża?

Pytań ciśnie się na usta naprawdę całe mnóstwo. A ja cały czas szukam odpowiedzi. A może raczej słów jak tę odpowiedź wyrazić..

Bo ta Pielgrzymka to było naprawdę coś niezwykłego. Zmaganie się ze sobą, z własnym zmęczeniem, bólem, ścięgnami, a także zmęczeniem, bólem innych pielgrzymów.

To niezwykłe przeżycie. Niełatwa walka o to, aby przejść każdy kolejny etap, każdy kolejny dzień, gdyż już pierwszego dnia zaczęły się u mnie problemy ze ścięgnem.A przecież się przygotowywałam...

No tak, tylko przygotowania te nie obejmowały deszczu, który padał przez pierwsze trzy dni prosto na rozgrzane mięśnie.

Dziś wiem, że bąbelki to nic takiego przy ścięgnach. W końcu je się przebije, zaciska zęby i się idzie, a po jakimś czasie już nie czuje, natomiast balansowanie na skraju opuchniętego ścięgna, grożącego wsadzeniem w gips to jest już inna sprawa. Całe szczęście inna pielgrzymująca dziewczyna Monika pożyczyła mi stabilizator ortopedyczny i dzięki niemu doszłam do końca.

Dzień 1 Białystok-Suraż (28,8 km)

Po mszy w Farze wyruszyliśmy. Żegnało nas mnóstwo ludzi, ale również wielu szło z nami do Suraża, w końcu sobota. Na postoju w Pomigaczach zaserwowano nam przepyszną babkę ziemniaczaną. I tam ugryzła mnie na dzień dobry osa. Całe szczęście żądła nie zostawiła, więc opuchlizny prawie nie było. Idąc ten pierwszy etap zaczęłam dostrzegać czymże jest owa podlaska gościnność. Na każdym postoju jedzenia w bród. Kurczaki, kiełbaski, zupy, ciast tyle że nie wiadomo za co się chwycić. Przed miejscowością Kowale chwycił nas ulewny deszcz i ostatnie etapy trzeba było w związku z tym przejść bez przerwy.
W Surażu przywitał nas ksiądz Proboszcz z kwiatami i rozeszliśmy się w poszukiwaniu noclegu. Było ciężko, gdyż po raz pierwszy na pielgrzymce będąc, nie wiedziałam gdzie iść, ale tak po godzinie szukania w końcu znalazłam nocleg z koleżanką Asią. Takie dziwne uczucie, chodzić i prosić. Z pewnością jest to trening osobowości. Wtedy po raz pierwszy poczułam ból ścięgna, tylko jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to właśnie ścięgno..

Dzień 2 Suraż - Mień (32,8km)

Ból po nocy minął. Łudziłam się, że na zawsze, ale w wyniku marszu się odnowił i potem miało być już tylko gorzej. Pogoda nadal nas nie oszczędzała. Lało, lało, lało. Kolejna para butów przemoczona. Jednocześnie odczuwałam coś w rodzaju głębokiego wzruszenia, widząc ludzi czekających na nas w deszczu w bramach, po to tylko, aby nas przywitać. Salwy śmiechu za to wzbudzały krowy(niemi świadkowie naszego pielgrzymowania), biegnące przez pół pastwiska, po to tylko, aby zobaczyć grupę błękitną:). W Sanktuarium w Hodyszewie po raz pierwszy przeżyłam to uczucie, kiedy człowiek wchodzi do świątyni i pada na kolana wiedziony zmęczeniem, zachwytem i różnymi innymi rzeczami.
Wieczorem dotarliśmy do Mnia - jednej z najbardziej przyjaznych miejscowości na trasie. Żaden pielgrzym nie mógł się ostać bez dachu nad głową. Sołtys jeździł i sprawdzał czy ktoś nie błąka się samotnie po ulicy oraz zgarniał bagaże na samochód, aby nie trzeba było samemu dźwigać.

Dzień 3 Mień - Nur (31,3 km)

Trasa wiodła polnymi drogami. Po deszczach zakrawa to na katastrofę. A co może wyjść z drogi polnej po deszczu i w deszczu? Kolumna rozciągnięta na 1 km długości z powodu kałuż!!! Zapewne w opisie nie brzmi to jakoś nadzwyczajnie, ale ten ogrom błota, wody i wszystkiego po trochu to kolejna para butów do przemoczenia. Całe szczęście dzień wcześniej jedna się grzecznie wysuszyła na plecaku. Na tej trasie przeżyłam również swój pierwszy zjazd. Chciałam iść, ale jak zobaczyłam kłębiące się chmury i stanęła mi przed oczami wizja przemokniętego bandaża na bolącym ścięgnie i groźba nadwyrężenia go jeszcze bardziej, stchórzyłam.. Zjechałam.. Na zjeździe odmawialiśmy różaniec, a moja głowa zasypiała. Walczyłam ze znużeniem. I co ciekawe.. jak skończyliśmy zmęczenie przeszło. A do Nura już doszłam o własnych siłach. Tam część pielgrzymów zapakowała się na ciągniki i pojechała do sąsiedniej miejscowości Ołtarze. Mnie i Asi trafił się nocleg u przemiłych ludzi w Łęku Nurskim. I tak minął dzień trzeci.

c.d.n

piątek, 29 lipca 2011

Blondynka fałszuje na pielgrzymce;)

A więc jutro ruszam. Mam nadzieję, ze zobaczymy się 13 sierpnia:) Mam zamiar pisać pamiętnik (jak się uda i oczywiście nie na laptopie - o nie!) więc być może się podzielę później jego fragmentami:)

Do zobaczenia!!!

Jakby co, śledzić gdzie jestem można tu:

http://www.pielgrzymka.net.pl/?page_id=981

czwartek, 28 lipca 2011

O dietach, zdrowym odżywianiu i tego typu podobnych sprawach.

W Gdańsku praktycznie nie oglądałam telewizji. Powód? Brak telewizora. Teraz telewizor mam i zdarzy mi się coś obejrzeć, bądź widzieć kątem oka jak ktoś telewizję ogląda. Przeraziła mnie ilość środków na odchudzanie w stylu Goodbye Appetite czy ActiSlim. Reklamy są nachalne i w jednym rzucie reklam, tych środków reklamowanych jest po 2 albo i więcej. A mnie szlag trafia...

Większość znajomych wie, że od zawsze ważyłam trochę więcej. Od zawsze tzn. od podstawówki. Z czasem trochę za dużo. A może trochę dużo za dużo.

Czy usiłowałam coś z tym fantem zrobić? No oczywiście, że próbowałam. Ale za mało albo niewłaściwie. Nie zmieniało się nic.

Czy moja waga miała wpływ na moje relacje z innymi?

Oczywiście, że tak. Bo jak tu się nie czuć gorzej, gdy chłopcy z podstawówki czy gimnazjum obrażają Cię tylko dlatego, że ważysz trochę więcej. Albo z powodu swojej wagi uprawianie sportów przychodziło Ci z trudnością, więc nie trenując nie nauczyłaś/łeś się grać w siatkówkę, "kosza" czy "nogę", toteż w chwili obecnej rezygnujesz z obawy przed śmiesznością, przed tym, że ktoś sobie pomyśli, żeś łamaga.

A tak rodzą się kompleksy.

A że trzeba z tym walczyć, toteż Ola zaczęła. Najpierw duchowo. Bo przecież wygląd nie jest najważniejszy, bo liczy się to co ma się w środku.

Nie pomagało.

Bo co z tego, że wygląd nie jest najważniejszy, kiedy jednak tak zwane "pierwsze wrażenie" bierze górę, a wielu ludzi (a już z pewnością nastolatków) nie wychodzi poza nie? Kobieta to jedna wielka "emocjoła" jest, której byle drobiazg potrafi zepsuć humor na pół dnia. Ale nie tylko kobiecie..

Dziś wiem, że wiele spośród tych kompleksów było urojonych. Patrzę na swoje zdjęcia sprzed kilku lat i dopiero teraz dostrzegam ile czasu straciłam na zamartwianie się jaka to ja nie jestem. Część z tych doświadczeń ukształtowała Olę w całej okazałości. Zarówno tą dobrą i złą (w znaczeniu tą której nie lubię) część mnie.

Aż przyszedł czas, w którym zdecydowałam podjąć walkę o to, aby stać się taką, jaką zawsze chciałam być. Walkę o zdrowie, o urodę. Postanowiłam zrobić coś dla siebie. I bardzo mi na tym zależy.

Do takiej decyzji trzeba dojrzeć. Współlokatorka chodziła do dietetyczki, niezła myśl - pomyślałam. Tylko, żeby to takie drogie nie było. Aż w końcu dotarłam do miejsca, które mówiło OTYŁOŚĆ I STOPNIA. I się przeraziłam. Jak to możliwe, że dotyka mnie coś, co przeżywają z reguły ludzie starsi? Powiedziałam: nie ma co zwlekać, trzeba uciekać (niczym małpa z kąpieli). I nie uciekać w czekoladę i pocieszenia przyjaciółek, tylko zacząć DZIAŁAĆ!!!!

I poszłam. Zaparłam się. Skoro już płacę pieniądze to zrobię wszystko, aby to były dobrze wykorzystane pieniądze.

I nie żałuję.

Nie należę do osób, które stosowały dziesiątki różnego rodzaju cudownych diet. Jak się okazuje: "Na szczęście". Stosując je bowiem można rozwalić sobie organizm, a już na pewno metabolizm. Aby schudnąć wcale nie trzeba się umartwiać. Nie wolno wyłączać na zawsze jakiegoś składnika. Ograniczyć - jak najbardziej, ale wszelkich dietetyków szarlatanów, którzy każą wyłączyć jakiś składnik, należy posłać na księżyc.

Brzmi pięknie. Ale jak w takim razie pozbyć się tego niechcianego balastu?

Po pierwsze zapytać się siebie: "Po co mi to odchudzanie?". Jeżeli uważam, że wszystko się zmieni, jeśli dokonam tego, to czeka nas rozczarowanie. Sukces w odchudzaniu owszem może nadać naszej osobie pewną wartość, bo to znaczy, że dzięki naszej sile woli potrafimy spełniać swoje marzenia, wyrzec się pewnych rzeczy w imię wyższych celów, ale nic poza tym, nadal przecież będziemy tymi samymi ludźmi. Chociaż być może odrobinę bardziej pewnymi siebie.

Jak to powiedział Seneka Młodszy - O, jak dobrze byłoby dla niektórych ludzi, gdyby mogli uciec od siebie samych! Teraz sami się dręczą, drażnią, deprawują, straszą. Cóż pomoże wyprawa zamorska czy przeprowadzka do innego miasta? Jeżeli chcesz umknąć przed tym, co cię gnębi, trzeba ci być innym, a nie gdzie indziej.

Tak więc trzeba zmienić sposób żywienia:

Ja chciałam zgubić te parę kilo z kilku powodów:

- dla zdrowia
- dla urody
- aby nie mieć problemów z kupnem ciuchów
- aby móc w końcu nosić modele ubrań, które mi się podobają
- aby mieć większe szanse przy "pierwszym wrażeniu"

I napiszę zaraz coś, co może zaskoczyć. Gdyż od 4 kwietnia do 27 czerwca (wtedy byłam ostatni raz na wizycie u dietetyczki, dlatego podaję te dane) mając po drodze różnego rodzaju święta, bale przed obroną, bale chemika, wyjazd do Szwajcarii udało mi się stracić 12 kg nie głodząc się. Cera mi się poprawiła, a wyniki badań krwi są rewelacyjne wg pani doktor z centrum krwiodawstwa.

Jak widać efektem ubocznym zdrowego odżywiania jest chudnięcie. Tylko trzeba chcieć zmieniać coś, bez rozlicznych gadek to nic nie da i zapału na jeden dzień. Bez owych cudownych preparatów i pigułek. Bez męczących treningów na siłowni, bo aby schudnąć ruch jest niezbędny, ale nie taki jak większość z nas myśli. Ma być niezbyt obciążający, miarowy, jednostajny i wystarczająco długi. Aby być zdrowym, nie tylko należy jeść mniej, ale zmienić rodzaj pożywienia. W czasach starożytnej Grecji słowo "diaita" oznaczało "sposób życia". Było pojęciem znacznie szerszym od współczesnej definicji diety, rozumianej jako jakościowe lub ilościowe ograniczone odżywianie, zalecane zwłaszcza w czasie choroby.

Jak się zabrać do odchudzania?

1. ZBADAĆ TARCZYCĘ I ZROBIĆ SOBIE BADANIA KRWI I MOCZU - tylko przy zdrowej/leczonej tarczycy można schudnąć, a choroby takie jak cukrzyca czy choroby nerek pomogą w dobraniu właściwej diety.

2. Nastawić się na to, że być może przyjdzie Ci na pewien czas zrezygnować z niektórych rzeczy, a już na pewno zmieni się na całe życie częstotliwość ich jedzenia (przy czym, wbrew temu co się myśli o wyrzeczeniach należy wiedzieć, że w miarę postępu właściwej diety spada ochota na to, co nie zdrowe)

3. Powiedzieć sobie głośno, że nie będziesz siebie oszukiwać i w chwili gdy złamie się jakąś zasadę to będzie w stanie się do tego przyznać przed sobą i innymi.

4. Wizyta u dietetyka nie musi być koniecznością. Jednakże większość ludzi nie ma w sobie tyle silnej woli, ale również i fachowej wiedzy, aby odchudzać się na własną rękę. Dotyczy to zwłaszcza ludzi o dużej nadwadze. Lepiej powierzyć to specjaliście. Potrzeba tej kontroli nad głową, ale i słowa, gdy przyjdzie fala kryzysu. No i motywacji, w końcu się zapłaciło. A przede wszystkim ludzie nie mają wagi, która szacuje w przybliżeniu poziom tkanki tłuszczowej (są takie wagi dostępne nieraz w supermarketach, nawet za 50 zł, ale trudno porównywać je z jakością tych w gabinetach dietetycznych, które kosztują nieraz ok. 1000zł) . I wielokrotnie zdarza się tak, że waga stoi w miejscu, ale zmieniają się proporcje ciała. Na korzyść.

5. Nie nastawiać się na bardzo szybkie rezultaty - tzn. 20 kg w jeden miesiąc. Aby być zdrowym należy chudnąć ok 1 kg tygodniowo. Tak więc po pierwszym miesiącu powinno być ciała ok 4-5 kg mniej.

6. Zarzucić odchudzanie na skróty. Miałam koleżankę, która przeszła przez wiele diet i w ich wyniku PRZYTYŁA ponad 20 kg. Zaczęła dopiero chudnąć, gdy postanowiła się zacząć normalnie odżywiać. Schudła od tamtego czasu 17 kg.

7. Wygospodarować przynajmniej pół godziny 3 razy w tygodniu na aktywność fizyczną. Dzięki temu unikniemy rozstępów, wzmocnimy organizm, rozwiniemy mięśnie, które przyspieszają tempo metabolizmu itd.

8. Wywalić i zapomnieć wszystkie tabelki kalorii. Liczy się zdrowie, a nie kalorie.

9. Czasami ludzie nie chudną bo JEDZĄ ZA MAŁO. Więc tak naprawdę zmniejszenie ilości jedzonego pokarmu niewiele daje i pogłębia problem!!!

Polecane artykuły, pozwalające zrozumieć istotę odchudzania:

http://dobrydietetyk.pl/czytelnia/340/gdy_waga_klamie/ 
http://dobrydietetyk.pl/czytelnia/349/odchudzanie_pod_kontrola/
http://dobrydietetyk.pl/czytelnia/352/znowu_jestem_na_diecie/

Zapraszam do zadawania wszelkich pytań, wprawdzie dietetykiem nie jestem, ale mogę podpowiedzieć co i jak:)

środa, 27 lipca 2011

Revelation song

W Duszpasterstwie Akademickim na Mickiewicza w Gdańsku niejednokrotnie słyszałam pewną pieśń, która jak się okazuje ma swój angielski rodowód i jest śpiewana nie tylko w tym języku, ale również po polsku, hiszpańsku, portugalsku, litewsku, niemiecku, rosyjsku i kto wie jeszcze po jakiemu:) Oto wyniki mojego szukania:

oryginał - po angielsku - http://www.youtube.com/watch?v=rGgX_oqdib4&feature=related

po hiszpańsku (moja ulubiona wersja) - http://www.youtube.com/watch?v=evsf6_Hm6Xw

po francusku - http://www.youtube.com/watch?v=y8kLNPcOnNQ

po rosyjsku - http://www.youtube.com/watch?v=15G3wJwU7IM

po niemiecku - http://www.youtube.com/watch?v=4D3BdWEfV20

po portugalsku - http://www.youtube.com/watch?v=7WW-1dJdPPk

po polsku (polskie wersje są w dość kiepskich jakościowo nagraniach i wykonaniach) -

http://www.youtube.com/watch?v=PU0IKqOB5ws

http://www.youtube.com/watch?v=kUUwjeumg-4


Miłego słuchania:)

p.s Jak to bywa w przypadku tłumaczeń te same piosenki są wykonywane w różnych miejscach Polski w różnych wersjach. Revelation song to nie ominęło

wtorek, 26 lipca 2011

Do miasta, które często się chowa:)

Postanowiłam. Ta decyzja we mnie się rodziła kilka tygodni jeżeli nie miesięcy. Postanowiłam pójść na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Z Białegostoku. Kilka osób powiedziało: "Szacun". Ja pomyślałam: "szacun to będzie jak tam dojdę".

Jestem przerażona. Boję się, że nie dam rady. Że sromotnie wrócę już 2-3 dnia. Ale jednocześnie czuję silne ponaglenie, aby tam pójść. A takich natchnień nie wolno lekceważyć. Zobaczymy. Przed Madrytem też się bałam. A jednak przytrafiło mi się to, co najlepsze.

Wczoraj się zapisałam. Mam numer 13, nieźle jak na pierwszy raz:) A że prawdziwy chrześcijanin przesądny nie jest, to się cieszę z tego numeru:)

Jak przebiegać będzie trasa pielgrzymki?

30 lipca - Białystok - Suraż
31 lipca - Suraż - Mień
1 sierpnia - Mień - Nur
2 sierpnia - Nur - Miedzna
3 sierpnia - Miedzna - Wierzbno
4 sierpnia - Wierzbno - Siennica
5 sierpnia - Siennica - Góra Kalwaria
6 sierpnia - Góra Kalwaria - Zbrosza Duża
7 sierpnia - Zbrosza Duża - Kostrzyń
8 sierpnia - Kostrzyń - Mroczków Gościnny
9 sierpnia - Mroczków Gościnny - Chełsty
10 sierpnia - Chełsty - Strzelce Małe
11 sierpnia - Strzelce Małe - Pacierzów
12 sierpnia - Pacierzów - Jasna Góra

Dla chętnych można śledzić gdzie się w chwili obecnej znajduję na stronie pielgrzymki:

http://www.pielgrzymka.net.pl/?page_id=981

piątek, 22 lipca 2011

Dezyderata

Napisana przez Maksa Ehrmanna, zawiera wskazówki na temat dobrego życia. Wykorzystywana przez hippisów, następnie przez ruch Anonimowych Alkoholików. W Polsce rozpowszechniona przez "Piwnicę pod Baranami". Ich wykonanie można posłuchać pod tym linkiem.

Kilka lat wisiała u mnie na stancji na szafie.

"Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu, pamiętaj jaki spokój może być w ciszy.

Tak dalece jak to możliwe, nie wyrzekając się siebie, bądź w dobrych stosunkach z innymi ludźmi.

Prawdę swą głoś spokojnie i jasno, słuchając też tego, co mówią inni: nawet głupcy i ignoranci, oni też mają swą opowieść.

Jeżeli porównujesz się z innymi możesz stać się próżny lub zgorzkniały, albowiem zawsze będą lepsi i gorsi od ciebie.

Ciesz się zarówno swymi osiągnięciami jak i planami. Wykonuj z sercem swą pracę, jakkolwiek by była skromna. Jest ona trwałą wartością w zmiennych kolejach losu.

Zachowaj ostrożność w swych przedsięwzięciach - świat bowiem pełen jest oszustwa. Lecz niech ci to nie przesłania prawdziwej cnoty; wielu ludzi dąży do wzniosłych ideałów i wszędzie życie jest pełne heroizmu.

Bądź sobą, a zwłaszcza nie zwalczaj uczuć; nie bądź cyniczny wobec miłości, albowiem w obliczu wszelkiej oschłości i rozczarowań jest ona wieczna jak trawa.

Przyjmuj pogodnie to, co lata niosą, bez goryczy wyrzekając się przymiotów młodości. Rozwijaj siłę ducha, by w nagłym nieszczęściu mogła być tarczą dla ciebie. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności.

Obok zdrowej dyscypliny bądź łagodny dla siebie. Jesteś dzieckiem wszechświata: nie mniej niż gwiazdy i drzewa masz prawo być tutaj i czy to jest dla ciebie jasne czy nie, nie wątp, że wszechświat jest taki jaki być powinien.

Tak więc bądź w pokoju z Bogiem, cokolwiek myślisz o Jego istnieniu i czymkolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twe pragnienia; w zgiełku ulicznym, zamęcie życia, zachowaj pokój ze swą duszą.

Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny...

Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy."

czwartek, 21 lipca 2011

Ciasto owocowe na maślance

Kolejne ciasto z blogu  "Moje wypieki"

Robiłam je dwa razy, raz w wersji z malinami, raz z jagodami. Obie wersje wprawdzie pyszne(jagodowa nie doczekała się uwiecznienia), ale jednak w mojej skromnej opinii jagody lepiej się nadają do tego rodzaju wypieków.


Ciasto:
  • pół kg mąki luksusowej
  • 3 jajka
  • 1 szklanka cukru (dałam trochę mniej)
  • 1 szklanka maślanki
  • pół szklanki oleju
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • cukier waniliowy lub aromat waniliowy do smaku
  • dowolne owoce (nie więcej niż 35-40 dag, gdyż może to grozić zakalcem)

    Białka oddzielić od żółtek, ubić na sztywną masę. Cały czas ubijając, dodawać stopniowo cukier i cukier waniliowy. Następnie dodawać po kolei żółtka, cały czas ubijając. Powoli dodawać olej i ubijać.
    Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia. Na zmianę dodawać do ciasta maślankę i przesianą mąkę, cały cały czas miksując.

    Kruszonka: wszystkie składniki wyrobić między palcami, by powstała kruszonka.

    Ciasto wyłożyć do formy (32 x 22 cm) wyłożonej wcześniej papierem do pieczenia. Na górę położyć owoce, przykryć kruszonką. Piec około 1 godziny (do tzw. suchego patyczka) w temperaturze 180ºC. Wystudzić.

p.s Niedaleko Białegostoku, bliżej Wysokiego Mazowieckiego jest miejscowość o nazwie Niemyje-Ząbki. Nazwa zabawna, chociaż jak to bywa z nazwami, w okresie powstawania taka nie była, bowiem w okolicach Mławy jest rozległy podmokły teren, zwany Bagno Niemyje. Nazwa znana od Średniowiecza, być może o tym samym źródłosłowie co Niemen. Obok bagna istnieje stara osada Niemyje, która przejęła nazwę od starszej nazwy bagna. W XVI i XVII w. mieszkańcy Mazowsza zasiedlali Podlasie. Jakaś część tamtejszej osady przeniosła się na Podlasie, tworząc podlaskie Niemyje. W miarę rozrastania się kolejnych części osady, dodawano różnego rodzaju drugie człony do nazwy głównej takie jak np. Jarmonty, Siudy, Skłody, Stare i Zębki. Tak narodziły się Niemyje- Ząbki, które nic z brakiem higieny jamy ustnej wspólnego nie mają:)

p.s 2 Wczoraj w ręce mi wpadła w ręce książka "Żydzi Polscy. Historie niezwykłe". Polska jest krajem tak jednolitym narodowościowo, że jakoś niekoniecznie zdawałam sobie sprawę jak wielu ważnych dla Polski ludzi było/jest pochodzenia żydowskiego. Nic tylko otworzyłam oczy ze zdumienia. Można zapytać - "Gdzie ona się uchowała?".

W każdym razie wielu z nich to przykłady ludzi, których Polska stała się ojczyzną z wyboru, nie z pochodzenia i którzy nieraz bardzo cierpieli będąc zmuszonymi do emigracji. I takie przykłady warto podawać antysemitom. Oczywiście, nie zgadzam się się z poglądami sporej części przedstawionych poniżej osób, ani nie uważam za bohaterów narodowych. Jednakże czymże byłby mój świat bez "Lokomotywy" Jana Brzechwy czy "Malinowego chruśniaku" Bolesława Leśmiana? O "koszuli non-iron" Kazimierza Rudzkiego w "wojnie domowej" nie wspominając:) Proszę zatem wybaczyć mi stawianie dziennikarzy w rzędzie z poetami, działaczami komunistycznymi czy reżyserami.


Jan Brzechwa                                                  Aleksander Ford
Kazimierz Funk                                              Bronisław Geremek
Wojciech Jerzy Has                                        Gustaw Herling-Gruziński
Jerzy Hoffman                                                Jan Kiepura
Władysław Kopaliński                                   Hanna Krall
Stanisłwa Jerzy Lec                                        Stanisłwa Lem
Bolesław Leśmian                                          Róża Luksemburg
Adam Michnik                                                Janusz Morgenstern
Artur Rubinstein                                             Kazimierz Rudzki
Bruno Schulz                                                  Julian Tuwim

środa, 20 lipca 2011

Błogosławieństwa dla tych, którzy mają trochę zmysłu humoru i szukają mądrości:)

1. Błogosławieni, którzy potrafią się śmiać z samych siebie, ponieważ tacy zawsze znajdą okazję do śmiechu.
2. Błogosławieni, którzy potrafią odróżnić górę od kretowiny, gdyż będzie im zaoszczędzone wiele zdenerwowania.
3. Błogosławieni, którzy mają czas na wypoczynek i potrafią spokojnie spać, albowiem będzie im dana cierpliwość i wytrwałość.
4. Błogosławieni, którzy potrafią milczeć i słuchać, gdyż ci dużo nowego się nauczą.
5. Błogosławieni, którzy są inteligentni, aby siebie samych nie brać zbyt poważnie, gdyż ci będą przez otoczenie szanowani.
6. Błogosławieni, którzy są czuli na potrzeby bliźnich bez zwracania uwagi na siebie samych, znajdą oni bowiem pociechę i pomoc.
7. Błogosławieni, którzy małe sprawy potrafią załatwiać poważnie, a sprawy wielkie w spokoju, albowiem oni staną się wielkimi.
8. Błogosławieni, którzy potrafią się śmiać i nie mają za złe, ponieważ są prawdziwym światłem Bożym.
9. Błogosławieni, którzy potrafią zawsze dobrze mówić o innych, nawet, gdy pozory mówią inaczej, będą oni uważani za naiwnych i łatwowiernych, ale w nich będzie wzrastać miłość.
10 .Błogosławieni, którzy myślą zanim zaczną działać i którzy się modlą nim rozpoczną myślenie, gdyż ci nie popełnią całej masy głupstw.
11. Błogosławieni jesteście, gdy wam nie pozwala się mówić, gdy się was prowokuje i rani, wtedy właśnie Ewangelia zaczyna przenikać wasze serca.
12. Błogosławieni przede wszystkim ci, którzy rozpoznają Boga w każdym człowieku, tym dane będzie życie w całej pełni.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Nie bądź żyła! Oddaj krew!

Tytułem posta jest oczywiście hasło wampiriady. I nie chcąc być żyłą, krew oddaję.

Z ogromnym zaskoczeniem dowiedziałam się, że moja grupa krwi jest dość rzadka w Polsce, bo ma ją tylko 7% społeczeństwa. Całe szczęście, można mnie przetoczyć mi każdą krew, bez uszczerbku na moim zdrowiu. Czy wiecie już jaka to grupa krwi? Tak tak!!! Brawo to AB Rh+.

No ale nie o tym być miało. Chcę zachęcić wszystkich, do oddawania krwi. Zwłaszcza teraz jest ona bardzo potrzebna, gdyż latem jest więcej wypadków. To naprawdę niewiele, a może życie uratować. Zagrożeń w postaci zakażeń nie ma, gdyż do pobrania krwi używa się jednorazówek. A dla amatorów łakoci znajdzie się mnóstwo czekolady, gdyż każdy krwiodawca otrzymuje pokaźny ich zasób (u mnie było to 7 czekolad Goplana i 6 wafelków).

Co dyskwalifikuje do bycia krwiodawcą?
  • poważne choroby układu krążenia aktualne lub przebyte, między innymi:
–    wady serca (poza wadami wrodzonymi całkowicie wyleczonymi)
–    choroba niedokrwienna mięśnia sercowego
–    stan po zawale mięśnia sercowego
–    zaburzenia rytmu serca
–    niewydolność krążenia
–    miażdżyca znacznego stopnia
–    choroby pochodzenia naczyniowo-mózgowego (np. stan po udarze mózgu)
  • poważne choroby układu pokarmowego (w tym schorzenia wątroby), oddechowego, moczowego, nerwowego (szczególnie padaczka, nawracające choroby psychiczne, organiczne schorzenia układu nerwowego oraz przewlekłe choroby OUN – ośrodkowego układu nerwowego)
  • poważne choroby skóry (w tym łuszczyca)
  • choroby krwi i układu krwiotwórczego, zaburzenia krzepnięcia w wywiadzie
  • choroby metaboliczne i układu endokrynnego np. cukrzyca, choroby tarczycy, nadnerczy itp.
  • choroby układowe np. kolagenozy
  • nowotwory złośliwe
  • choroby zakaźne:
–    WZW typu B, WZW typu C, wirusowe zapalenie wątroby w  wywiadzie
–    żółtaczka pokarmowa i każda żółtaczka o niejasnej etiologii
–    babeszjoza
–    kala Azar (leiszmanioza trzewna)
–    trypanosoma Crusi (gorączka Chagasa)
–    promienica
–    tularemia
–    HLTV I/II – retrowirus uważany m.in. za czynnik wywołujący białaczkę/chłoniaka z komórek T u dorosłych – występuje endemicznie w południowej Japonii i basenie Morza Karaibskiego
  • nosicielstwo wirusa HIV oraz zespół nabytego upośledzenia odporności (AIDS)
  • przebywanie na obszarach endemicznego występowania malarii nieprzerwanie przez 6 miesięcy jeżeli wynik badań w kierunku malarii przeprowadzonych 4 miesiące po powrocie jest dodatni
  • przynależność do grup, które ze względu na swoje zachowania seksualne są szczególnie narażone na zakażenia poważnymi chorobami, mogącymi przenosić się drogą krwi w tym:
–    narkomani
–    osoby uprawiające prostytucję
–    osoby często zmieniające partnerów seksualnych
  • osoby mające partnerów seksualnych z wyżej wymienionych grup
  • lekozależność, alkoholizm
  • choroba Creutzfelda-Jakoba u osoby lub w rodzinie
  • kiła
  • przebycie przeszczepu rogówki, opony twardej, leczenie w latach 1958-1986 hormonem wzrostu uzyskanym z ludzkich przysadek
  • leczenie bezpłodności w latach 1965-1985 zastrzykami hormonów przebywanie o okresie od 01.01.1980 r. do 31.12.1996 r. łącznie przez 6 m-cy lub dłużej w Wielkiej Brytanii, Francji, Irlandii
  • transfuzje krwi lub jej składników wykonane na terenie Wielkiej Brytanii, Francji, Irlandii po 01.01.1980 r.
  • zaburzenia psychiczne i zaburzenia zachowania spowodowane używaniem substancji psychotropowych
  • każdy przypadek stosowania domięśniowo lub dożylnie leków, które nie zostały przepisane przez lekarza

 Jeżeli powyższe informacje Cię nie dotyczą i chcesz zrobić coś dobrego - zapraszam do najbliższego punktu krwiodawstwa:)

niedziela, 17 lipca 2011

Czy Hiszpanie i Portugalczycy faktycznie wyrządzili wielkie zło Indianom? cz.4

Przeczytawszy moje poprzednie notki, można by pomyśleć: "jeżeli korona hiszpańska dążyła "tylko i wyłącznie" do ewangelizacji nowego kontynentu, to skąd się wzięła owa czarna legenda?"

Nie będę pierwszą naiwną, żeby wierzyć że Ci wszyscy Hiszpanie wyprawiali się w nieznane, narażając swe życie, tylko i wyłącznie w celach nawracania niewiernych. Za wyprawami, podbojami itd. zawsze stoją korzyści osobiste i majątkowe. To, że Ameryka Południowa została ograbiona ze złota i innych bogactw nie da się ukryć. Jednakże rozpatruję tu  przede wszystkim kwestię wyniszczenia Indian i do tego sformułowania, będę się odnosić.

Na obraz kolonizacji wśród ludzi, wpłynęły przede wszystkim zapiski niejakiego Bartolome de Las Casasa i jego praca o wdzięcznym tytule "Krótka relacja o wyniszczeniu Indian".

Kimże był Bartolome Las Casas?

"Urodził się w Sewilli w roku 1474. (...) Ojciec Bartolomea, Francisco Casaus towarzyszył Kolumbowi w drugiej podróży za ocean, gdzie utworzył wielką plantację, na której rozpoczął praktykę zniewalania Indian, która była charakterystyczna dla pierwszego okresu konkwisty i przynajmniej oficjalnie  - tylko dla tego okresu.  Młody Bartolome po ukończeniu studiów na Uniwersytecie w Salamance, wyruszył do nowych Indii, gdzie przejął bogatą spuściznę po ojcu i aż do 30 lub 35 roku życia, a może i dłużej stosował te same brutalne metody, które później z taką gorliwością będzie piętnował.

Dzięki swemu nawróceniu porzucił ten sposób postępowania i stał się nieprzejednanym zwolennikiem Indian oraz obrońcą ich praw. Wskutek jego nalegań, władze ojczyzny-matki, przychylając się do jego rad, zatwierdziły bezwzględne prawa ochrony tubylców."

Bartolome (który wstąpił do zakonu Dominikanów) stał się osobistym przyjacielem imperatora Karola V, który nadał mu tytuł "Oficjalnego Protektora Wszystkich Indian", a jego donosy był przyjmowane bardzo poważnie przez koronę hiszpańską.

Jean Dumont pisze: "Fenomen Las Casasa jest najlepszym przykładem potwierdzającym zasadniczy i systematyczny charakter polityki hiszpańskiej, dotyczącej protekcji Indian. Od roku 1516, kiedy Jimenez de Cisneros został mianowany regentem, rząd hiszpański wcale nie czuł się obrażony oskarżeniami dominikanina, czasem nieusprawiedliwionymi i prawie zawsze nieroztropnymi. Ojciec Bartolome nie podlegał żadnej cenzurze (...). Co więcej korona zobowiązywała przeciwników Las Casasa i jego idei do milczenia."

Wielu współczesnych historyków uważa, że potraktowano relację Las Casasa zbyt poważnie, gdyż jego doniesienia są pełne niejasności i braku precyzji. Brak w nich informacji gdzie i kiedy działy się straszliwe rzeczy, które opisuje, a także prób ustalenia czy owe sytuacje były wyjątkowymi przypadkami, czy też stałą praktyką. Poza tym przebija się przez nie tylko i wyłącznie okrucieństwo, jako jedyny sposób zachowania konkwistadorów. Indianie kreowani są niemalże na aniołów, w kontraście do Hiszpanów, którzy przyjechali tylko w celu przelania niewinnej krwi w sposób jak najbardziej wymyślny.

Pozwolę sobie przytoczyć kilka wypowiedzi:

Historyk Jean Dumont: "Żaden szanujący się naukowiec nie może poważnie traktować tych oskarżeń"
Świecki historyk Celestino Capassa: "Pochłonięty swoją teorią dominikanin nie waha się wymyślać zdarzeń i podawać liczby 20 milionów wyniszczonych Indian lub też przedstawiać jako prawdziwych fantastycznych wiadomości o zwyczaju karmienia przez konkwistadorów bojowych psów indiańskimi niewolnikami..."
Wiliam S. Maltby : "przesada Las Casasa wystawia go na usprawiedliwioną a jednocześnie oburzającą śmieszność".

Owe sensacyjne doniesienia mogą faktycznie dziwić, zwłaszcza uwzględniając fakt zmian liczby ludności na przestrzeni wieków to owe 20 milionów nawet dla mnie wydaje się być ilością absurdalną. Przecież po pierwsze w XVI w. trudno byłoby prowadzić statystykę śmiertelności ludzi na tak ogromnym, nieodkrytym w dodatku kontynencie, a po drugie liczba ludności w Europie w roku 1400 jest szacowana na 45 mln (dane z wikipedii, proszę mi wybaczyć nieautoryzowane źródło) i jakkolwiek Ameryka Południowa to kontynent bez porównania większy, to jednak się wierzyć nie chce w gęstość zaludnienia terenów odkrytych przewyższającą Europę.

Skąd mogły się wziąć owe doniesienia? Zapewne Las Casas nie mógł zignorować faktu zmniejszania się liczby ludności z powodu chorób europejskich i nie znając przyczyn przypisywał je konkwistadorom. Trudno powiedzieć.

W każdym razie obraz okrucieństwa pozostał. I ma wpływ na ludzi. Nieraz pada jako argument przeciwko Kościołowi Katolickiemu. Na jego podstawie reżyseruje się filmy, pisze książki.. A sprawa bardzo możliwe, że wygląda zupełnie inaczej...

wtorek, 12 lipca 2011

Czy Hiszpanie i Portugalczycy faktycznie wyrządzili wielkie zło Indianom? cz.3

W poprzedniej notce było o ochronie języków indiańskich, ale swoboda językowa nie jest chyba tak naprawdę odpowiedzią na kluczowe pytanie w kwestii ciemiężenia ludów podbitych.

Zatem na początku wypadałoby powiedzieć: Ameryki skolonizowano.

OBIE Ameryki skolonizowano.

Obie Ameryki skolonizowano z tym, że Północną kolonizowała Anglia, Południową i Łacińską - Hiszpania i Portugalia.

Czy ma to jakieś znaczenie dla sprawy? Ano zdecydowanie wszystkie te państwa prezentowały odmienny sposób kolonizacji.

Zauważmy, że w krajach hiszpańskojęzycznych większość ludności stanowią Indianie lub Metysi, natomiast w Ameryce Północnej przeżyło zaledwie kilkanaście tysięcy czerwonych twarzy. Nie do pominięcia jest również wpływ kultury indiańskiej na poszczególne kraje. W Stanach Zjednoczonych ów wpływ ogranicza się do kilku słów, natomiast w Ameryce Łacińskiej i Południowej stał się podstawą stworzenia nowych kultur.

Można by pomyśleć, że dżungla utrudniła tępienie Indian, na wielkich równinach Ameryki Północnej, było to bez porównania łatwiejsze... ale w Ameryce Południowej również są wielkie równiny, nie tylko dżungla...

Jak przekonuje autor książki "Czarne Karty Kościoła"  rzecz leży nie tylko w stopniu rozwoju poszczególnych napotkanych ludów, ale również w różnicach religijnych kolonizatorów. Katolicy hiszpańscy żenili się z Indiankami, przez co uznawali je za równe sobie, natomiast anglosascy protestanci, którzy kolonizowali Amerykę Północną, praktykowali coś w rodzaju "rasizmu". Niejednokrotnie owy "purytanizm" i nauka o predestynacji (nauka, wedle której ludzie od chwili urodzenia są przeznaczeni przez Boga albo do zbawienia, albo do potępienia), spotykany u wielu odłamów protestanckich, szczególnie na początku reformacji, powodował zamknięcie na inne kultury, narastanie uprzedzeń i przekonanie o własnej wyższości i nieomylności.

"Hiszpanie nie uważali ludności ze swoich terytoriów za gorszą, którą należy usunąć, aby móc się tam osiedlić jako właściciele i władcy. Rzadko zwraca się uwagę na fakt, że Hiszpanie (w przeciwieństwie do Brytyjczyków) nigdy na swoim terytorium nie zakładali kolonii, lecz prowincje. Nigdy też król Hiszpanii nie koronował się jako imperator Indian, w przeciwieństwie do króla Anglii, i to jeszcze w początkach XX w. Niezmiennie od samego początku kolonizatorzy protestanccy uważali, iż mają oczywiste prawo, płynące z samej Biblii, do posiadania bez ograniczeń całej ziemi, jaką tylko zdołają zdobyć, wyrzucając lub eksterminując jej mieszkańców.  (...)

Termin "eksterminacja" nie jest przesadzony i odpowiada rzeczywistości. Na przykład mało kto wie, że praktyka skalpowania znana była zarówno u Indian z Północy, jak i z Południa. Jednakże wśród tych ostatnich szybko zanikła, ponieważ została zakazana przez Hiszpanów. Na Północy stało się inaczej. Przytoczmy obiektywną wypowiedź na ten temat z Encyklopedii Larousse'a "Praktyka skalpowania rozprzestrzeniła się na terytorium dzisiejszego USA począwszy od wieku XVII, kiedy biali kolonizatorzy płacili znaczne sumy tym, którzy przynosili im skalp Indianina, niezależnie od tego, czy pochodził od mężczyzny, kobiety lub dziecka".

W roku 1703 rząd Massachusetts płacił 12 funtów szterlingów za skalp(...) Powiedzenie "dobry Indianin to martwy Indianin", używane w Stanach Zjednoczonych, powstało nie tylko dlatego, że każdy wyeliminowany Indianin umniejszał kłopoty nowych właścicieli, ale także i dlatego, że władze dobrze płaciły za jego skalp. Była to praktyka, która w Ameryce hiszpańsko-portugalskiej nie była znana, a jeśli kogoś potraktowano w sposób bezprawny, oburzało się nie tylko duchowieństwo, które zawsze towarzyszyło kolonizatorom, ale pociągało to za sobą surowe kary ustanowione przez królów w celu obrony życia Indian."

A Hiszpania? Czy Indianie mieliby faktycznie być niewolnikami, wyzyskiwanymi i zmuszanymi do pracy ponad siły?

Historyk współczesny Jean Dumont mówi: "Niewolnictwo Indian istniało z osobistej inicjatywy Kolumba, kiedy ten był wicekrólem odkrytych ziem: miało to miejsce jedynie w początkowym okresie, przed rokiem 1500, na Antylach. Izabela Katolicka zareagowała na to (w 1496 Kolumb wysłał do Hiszpanii wielu tubylców jako niewolników), nakazując gospodarzom Wysp Kanaryjskich przywrócić wolność tym wszystkim, którzy utracili ją po roku 1478. Rozkazała wysłać Indian z powrotem na Antyle, a swojemu specjalnemu wysłannikowi, Francisco de Bombadilli, poleciła, aby zdjął z nich kajdany niewoli. Tenże zajął miejsce Kolumba, a samego odkrywcę uwięził za nadużycia i odesłał do Hiszpanii. Od tego momentu przyjęta linia polityki była bardzo jasna: Indianie są ludźmi wolnymi, jak wszyscy inni poddani koronie i tak też powinni być traktowani zarówno w tym, co dotyczy ich osoby, jak ich dóbr".

Królowa Izabela pozostawiła na 3 dni przed swoją śmiercią w listopadzie 1504 roku w swym testamencie poniższe słowa:

"Naszą główną intencją było, aby na przyznanych nam wyspach i lądach zamorskich, zarówno tych już odkrytych, jak i tych, które dopiero zostaną odkryte, wprowadzić wiarę katolicką, wysyłając na te ziemie duchownych oraz inne mądre i bogobojne osoby, by gorliwie uczyli ich mieszkańców wiary i dobrych obyczajów; dlatego bardzo serdecznie proszę mojego Króla i Pana oraz nakazuję mojej córce, księżniczce i jej mężowi, księciu, żeby ze wszystkich sił postępowali tak, aby nie dopuścić, by mieszkańcom wymienionych ziem oraz ziem, które w przyszłości zostaną zdobyte, działa się jakakolwiek krzywda osobista lub materialna. Czyńcie to, co konieczne, aby byli traktowani sprawiedliwie i humanitarnie, a jeśliby zostali w czymś skrzywdzeni, niech to zostanie naprawione".

c.d.n

niedziela, 10 lipca 2011

Czy Hiszpanie i Portugalczycy faktycznie wyrządzili wielkie zło Indianom? cz. 2

Kolejna porcja tematu. Zdecydowałam się na wydanie tego w częściach ze względu na to, że ja sama się nad problemem cały czas zastanawiam. I gryzę i trawię. Nie mówiąc już o obróbce stylistycznej.

No to dalej ruszmy na zmaganie się z argumentami zawartymi w książce: "Czarne karty kościoła"

Jednym z oskarżeń jak i również mitów często stawianym Hiszpanom jest rzekome "zabójstwo kultury" poprzez uciszanie języków Indian.

Historyk i filozof historii Arnold Toynbee (niekatolik, argument stronniczości jest więc nieprawdziwy), zauważył iż misjonarze, którzy podjęli się wypełnienia obietnicy ewangelizacji nowych ziem, zamiast czekać na to, aż tubylcy nauczą się hiszpańskiego, rozpoczęli sami studiowanie ich języków.

Jak wspomina, stworzyli oni gramatykę, składnię i transkrypcję języków, z których większość nie miała aż do tamtej pory formy pisanej. W 1596 r. na Uniwersytecie w Limie powołano do istnienia katedrę quechua. W tym czasie niemożliwym było otrzymanie święceń, bez dobrej znajomości quechua. To samo tyczyło się innych języków indiańskich.

Niezaprzeczalnym osiągnięciem misji katolickich było przekształcenie niezliczonych i niezrozumiałych narzeczy w formę pisaną, zaopatrzenie w gramatykę, słowniki i literaturę (w przeciwieństwie do misji anglikańskich, które posługiwały się tylko i wyłącznie językiem angielskim)

Gregorio Salvador, hiszpański profesor uniwersytetu, członek Królewskiej Akademii Językowej udowodnił nieprawdziwość mitu narzucania języka hiszpańskiego miejscowej ludności siłą, przytaczając odpowiedź imperatora hiszpańskiego (którym był w roku 1596 r. Flip II) na prośbę Rady ds. Indian o wydanie nakazu shiszpanizowania tubylców (powodem prośby, był fakt trudności zarządzania rozległym terenem o takiej mnogości języków):

"Nie wydaje się odpowiednie zmuszanie ich do porzucenia swego języka: można natomiast wyznaczyć nauczycieli dla tych, którzy dobrowolnie chcieliby się nauczyć naszego języka".

Aż do  początku XIX wieku tylko 3 miliony ludzi w Ameryce Południowej mówiło na co dzień językiem hiszpańskim. Dopiero wtedy rozpoczął się proces odrywania się Ameryki Hiszpańskiej od Hiszpanii.

"I właśnie teraz przychodzi czas na przedstawienie zaskakującej uwagi profesora Salvadora. "Zaskakującej", ponieważ dla tych, którzy nie znają polityki Rewolucji Francuskiej i jej wielkiego wpływu (przede wszystkim przez sekty masońskie) na Amerykę Łacińską, niezrozumiałe jest, skąd się wzięły na flagach i narodowych godłach krajów tego kontynentu pięcioramienne gwiazdy, trójkąty i cyrkle.

Flaga Chile


Surinam

Gujana

Wenezuela

To właśnie Rewolucja Francuska opracowała systematyczny plan wyplenienia lokalnych języków i dialektów, uważanych za przeszkodę na drodze do narodowej administracji i jedności. Rewolucja wyrażała sprzeciw wobec Ancien Regime (dawnego reżimu), który w przeciwieństwie do niej, był królestwem autonomii, między innymi kulturalnych i nie zmuszał ludzi do przyjmowania "kultury państwowej", pozbawiającej ich własnych korzeni, ani akceptowania punktu widzenia polityków i intelektualistów ze stolicy.
Reprezentanci nowych republik w Ameryce Łacińskiej - ich gubernatorami niemal zawsze byli członkowie lóż masońskich - w swoim postępowaniu kierowali się wskazówkami rewolucjonistów francuskich. Opowiedzieli się za systematyczną walką z językami Indian. Zniszczyli stworzony przez Kościół system ochrony języków przedkolumbijskich. Indianie, którzy nie mówili po hiszpańsku, zmuszeni byli do pozostania na marginesie społeczeństwa.(...). Prawdziwy "imperializm kulturalny" zaczął się od "nowej kultury", która zastąpiła dawną, imperialną, katolicką Hiszpanię. Właśnie dlatego zastrzeżenia odnośnie do "zabójstwa kulturalnego" za które krytykuje się Kościół, trzeba raczej kierować w stronę "oświeconych"."


Obraz wryty w pamięć poprzez film "1492. Wyprawa do Raju" zaczął się powoli chwiać...

c.d.n

Czy Hiszpanie i Portugalczycy faktycznie wyrządzili wielkie zło Indianom? cz. 1

Wraz z obchodami 500-lecia odkrycia Ameryki, zaczęły się spekulacje, a nawet protesty czy w ogóle powinno się  taką rocznicę obchodzić. Czyż skutki owego podboju nie były opłakane? Czyż nie zniszczono wielu niezwykłych cywilizacji? Nie przywieziono wielu chorób do Europy? Nie zgładzono milionów Indian? Rozpoczęła się nagonka na Hiszpanów i Portugalczyków, a co za to idzie - również na kościół katolicki, jako że przeżywał wówczas czasy Wielkiej Inkwizycji .

Protestowali zwykli ludzie, protestowali aktorzy. Jane Fonda wygłosiła swoją opinię na temat azteckich ciemiężców, którzy zniszczyli "religię i system daleko lepsze niż te, które zostały im przemocą narzucone przez chrześcijan".

Pożyczyłam książkę Vittorio Messori "Czarne karty kościoła". Książka okazała się naprawdę interesująca, napisana w pewnym konkretnym celu, jednakże przytaczając argumenty obiektywne, pokazuje to, o czym się najzwyczajniej w świecie nie mówi.

Messori w swojej książce napisał że:

" Często ukrywa się fakt, że niewiarygodne zwycięstwa garstki Hiszpanów nad tysiącami wojowników nie zależały ani od arkabuzów, ani od niewielu armat (które zresztą w większości były nieużyteczne, ponieważ tamtejszy wilgotny klimat neutralizował proch), ani od koni, które w dżungli nie odgrywały większej roli.
Wspomniane triumfy dokonały się przede wszystkim dzięki pomocy tubylców uciskanych przez Inków i Azteków. Dlatego w wielu miejscach Hiszpanie witani byli nie jako najeźdźcy, lecz oswobodziciele. Może teraz oświeceni historycy zdołają nam wytłumaczyć, jak było możliwe, że w ciągu trzech wieków hiszpańskiej dominacji, nie wybuchały powstania przeciwko nowym władcom, chociaż ich liczba była bardzo ograniczona i najmniejsze powstanie mogło zmieść ich z kontynentu. Dotychczasowe wyobrażenia o inwazji na Amerykę Południową znikają natychmiast w zetknięciu się z liczbami:; w ciągu 50 lat od roku 1509 do 1559, to znaczy w czasie konkwisty od Florydy po Cieśninę Magellana, co roku przybywało do Indii Zachodnich niewiele ponad 500 Hiszpanów. W sumie 27.787 osób w ciągu pół wieku."

Czy tak niewielka grupa białych ludzi, bezbronna wobec nieznanych zwierząt, terenu i chorób mogła okazać się siłą nieszczycielską? Prawdziwym okrutnikiem w podbojach, okazały się wirusy i bakterie przywiezione z Europy. Jednakże, czy można winić za nie konkwistadorów, którym daleko było do wiedzy i odkryć epoki Ludwika Pasteura?

Co do owych wielkich kultur, daleko lepszych, zdaniem Jane Fondy, od chrześcijaństwa, to pozwolę sobie przytoczyć kolejny cytat z książki:

"Pewien uczony(...) odpowiedział aktorce. w jednym z czołowych dzienników, przypominając (...). jak wyglądał rytuał nieustających rzezi na piramidach meksykańskich.
Opisuje go następująco: "Czterech kapłanów chwytało ofiarę i kładło ją na kamieniu ofiarnym. Wielki kapłan wbijał jej nóż poniżej lewej piersi, otwierał klatkę piersiową, wkładał w nią rękę i tak długo w niej grzebał, dopóki nie wyrwał jeszcze bijącego serca, aby złożyć je w kielichu i ofiarować bogom."

To tylko łagodniejsza część opisu dokonywanego obrzędu. Reszty nie mam serca przytaczać, w obawie przed psychicznym wczuwaniem się w sytuację obdzieranych ze skóry i zrzucanych z pagórka istot ludzkich.

Mnie osobiście owa książka dała wiele do myślenia.

cdn.

sobota, 9 lipca 2011

W krainie czarów..

Jakiś czas temu przyłapałam się na myśli, że nigdy w życiu nie czytałam "Alicji w krainie czarów" (myśl przyszła po obejrzeniu filmu Tima Burtona o tym samym tytule). Panna Ola posłusznie udała się do biblioteki, Alicję wypożyczyła i zdaje się, że nie znalazła w niej aż takiej głębi jaką znaleźć chciała. Druga część "Po drugiej stronie lustra" prezentowała się zgoła inaczej. Zafascynował Olę zwłaszcza wiersz "Dżabbersmok" w przekładzie Macieja Słomczyńskiego:


Było smaszno, a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwniku wężały,
Peliczaple stały smutcholijne
I zbłąkinie rykoświstąkały.
 
Ach, Dżabbersmoka strzeż się, strzeż!
Szponów jak kły i tnących szczęk!
Drżyj, gdy nadpełga Banderzwierz
Lub Dżubdżub ptakojęk!

W dłoń ujął migbłystalny miecz,
Za swym pogromnym wrogiem mknie…
Stłumiwszy gniew, wśród Tumtum drzew
W zadumie ukrył się.
 
Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
 
Raz-dwa! Raz-dwa! I ciach! I ciach!
Miecz migbłystalny świstotnie!
Łeb uciął mu, wziął i co tchu
Galumfująco mknie.
 
Cudobry mój; uściśnij mnie,
Gdy Dżabbersmoka ściął twój cios!
O wielny dniu! Kalej! Kalu!
Śmieselił się rad w głos.
 
Było smaszno, a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwniku wężały,
Peliczaple stały smutcholijne
I zbłąkinie rykoświstąkały.


Jednak nawet niewątpliwa uroda tego wiersza, nie zdołała przekonać panny Oli do opowieści. Chyba wewnętrzne przywiązanie do świata pełnego "normalnych" osobliwości zwyciężyło. Było Oli w tym normalnym świecie spokojnie i dobrze.

Jednakże pewien człowiek ów spokój postanowił zakłócić i podarował Oli film o dziewczynce - "Koralina". Od pierwszej sekwencji Ola bała się niemiłosiernie, a świat filmu wydał się tak przygnębiający, że nieskora była poznawać historię dalej, ale postanowiła film obejrzeć do końca i ...zafascynowała się nim. Mogę go z całego serca go polecić, a muzyka do niego została przewałkowana przeze mnie milion razy!!!

Niektórzy doszukiwali się w nim podobieństw do "Spirited Away - w krainie bogów". Toteż panna Ola sięgnęła po to dzieło i przekonała, że historie o alternatywnych światach mogą być piękne, wzruszające i czasami na wskroś japońskie.. I wcale nie tylko dla koneserów.


p.s O tym jak wielką karierę w polszczyźnie zrobiło określenie "zajebisty"

http://wiadomosci.onet.pl/kraj/niezwykla-kariera-pewnego-slowa,1,4777099,wiadomosc.html

p.s 2 Podczas mojego pobytu w Hiszpanii mieszkałam na ulicy Espronceda. Dopiero teraz odkryłam znaczenie nazwy ulicy. Jest to nazwisko poety hiszpańskiego. Jak podaje wikipedia:

José Ignacio Javier Oriol Encarnación de Espronceda y Delgado (ur. 25 marca 1808 w Almendralejo, zm. 23 maja 1842 w Madrycie) – hiszpański poeta i dramaturg epoki romantyzmu.
Był synem wojskowego. W latach 1821–1823 kształcił się w Colegio de San Mateo w Madrycie. Jako piętnastolatek przyłączył się do tajnej organizacji politycznej Sociedad Numantina. Został aresztowany za działalność spiskową, skierowaną przeciwko królowi Ferdynandowi VII i skazany na uwięzienie w klasztorze. W 1827 uciekł do Portugalii, gdzie poznał Teresę Mancha, córkę hiszpańskiego emigranta, z którą połączył go romans. Po wyjeździe z Portugalii, Espranceda przebywał w Wielkiej Brytanii i Holandii; w latach w roku 1828 zamieszkał we Francji. W 1830 planował wyjechać do Polski, aby wziąć udział w powstaniu listopadowym, ostatecznie jednak udał się do Hiszpanii, gdzie wziął udział w nieudanej próbie dokonania rewolucji, dokonanej przez liberałów. Wrócił do Francji, gdzie mieszkał do 1833 roku. Następnie wraz z Teresą Mancha (która od 1829 roku była żoną innego mężczyzny, Gregoria del Bayo) udał się do Hiszpanii. W 1834 został ojcem. W tym samym roku założył czasopismo "El Siglo". Po śmierci Teresy nawiązał romans z Carmen de Osorio. Był zaangażowany w życie polityczne kraju. Umarł w 1842 roku, prawdopodobnie na błonicę[1].
Był autorem m.in. powieści poetyckiej Student z Salamanki, Pieśni Kozaka, Pieśni pirata oraz nieukończonego poematu dygresyjnego El diablo mundo (Diabeł – świat), w której zawarł poświęcony zmarłej kochance utwór Canto a Teresa. Inspirował się twórczością Byrona i Goethego. Uznawany za jednego z najwybitniejszych hiszpańskich twórców epoki.

p.s 3 Wiecie, że znane wszystkim ciasta wielkanocne  mazurki pochodzą z kuchni tureckiej? Tak przynajmniej podaje Robert Makłowicz i Piotr Bikont.

p.s 4 Dzwięk do dzwięka i będzie piosęka:) czyli Maryla Rodowicz w piosence "O jejku jejku. Historia bez morału":)


Kot w butach, wilk i osioł, zając i niedźwiadek
futerka zamienili na garść czekoladek;
zamknęli się w lodówce, żeby było cieplej,
tak zgrzali się z gorąca, że na sople skrzepli.
Wilk, osioł i niedźwiadek, zając i kot w butach
zrobili raz z powietrza gruby swetr na drutach
a potem pojazd z piasku - nikt się nie natężył,
odbili się z bębenka i zdobyli księżyc.

O, jejku, jejku, jejku, nikt się nie natężył !!
odbili się z bębenka i zdobyli księżyc !!

Niedźwiadek i kot w butach, osioł, wilk i zając
kąpieli w marmoladzie z chrzanem zażywają.
Gdy znajdą ziarnko maku, zapraszają gości:
ucztują aż brzuch pęka, chociaż każdy pości.
Kot w butach, osioł, zając i niedźwiadek z wilkiem
zapadli w sen stuletni by się drzemnąć chwilkę.
Wtem działo zobaczyli: - Cóż to za armata??
pięć razy wystrzelili z pękniętego bata.

O jejku, jejku, jejku, cóż to za armata ???
Pięć razy wystrzelili z pękniętego bata.

Wybuchła wielka wojna i okrutna wrzawa;
kto bał się, ten drugiemu dzielnie sił dodawał.
Niedźwiadek kotu w butach, a wilkowi zając.
- Hej !!! - ryknął w duchu osioł, mężnie się cofając.
Wilk uciekł w butach kota, niedźwiedź stał jak osioł,
osiołek wlazł na drzewo z chytrą minką kocią.
Kot rzekł: - Najlepiej będzie, gdy udam zająca.
A zając tak się zawziął, że walczy bez końca.

O, jejku, jejku, jejku, znacie prawdę całą
O, jejku, cóż to za historia bez morału ??
O, jejku, jejku, jejku, a kto nam zaprzeczy
to znak, że całkiem zgłupiał, mówi jak od rzeczy.

Tak czy siak, tak czy siak, wszystkim piątej klepki brak.
Mu, mu, mu, mu, mu, mu, zaraz dam kopniaka psu.
Hau, hau, hau, hau, hau, hau, jestem brytan - pies na schwał.
Kukuryku, kukuryku, idę jajko znieść w kurniku.
Tak czy siak, tak czy siak - wszystkim piątej klepki brak.

p.s 5 w Białymstoku też znalazłam mural.