poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Po Pielgrzymce.. cz 2

Dzień czwarty Nur-Miedzna (33,1 km)

Rankiem zbudził nas widok pielgrzymów poubieranych w płaszcze przeciwdeszczowe jakoby te dobre duszki i wracających na przyczepie z Ołtarzy. Po mszy i śniadaniu wyruszyliśmy do Ceranowa a wraz z nami nasi gospodarze. Przemili ludzie. Wzięłam od nich adres i planuję wysłać kartkę z podziękowaniem. Dalsza trasa wiodła przez Kosów Lacki - miejsce w którym odkryto jedyny w Polsce obraz El Greca - "Ekstaza św. Franciszka". Doszliśmy na postój i wtedy po raz pierwszy wyszły na jaw problemy z tempem przemarszu. Do Kosowa doszliśmy 20 minut przed przewidzianym czasem. Ludzie się burzyli, gdyż po co się tak spieszyć, zwłaszcza, że w pielgrzymce uczestniczą nie tylko ludzie młodzi, ale również i tacy, którzy mają po 70 lat. Później problemów z tempem przemarszu było wiele. Zdarzały się etapy, na których naklęłam się pod nosem co niemiara. W końcu nie była to tylko kwestia wytrzymałości, ale przede wszystkim ścięgna, które coraz silniej mi dokuczało. Był to pierwszy dzień, kiedy towarzyszyło nam cały czas słońce.

Dzień piąty Miedzna - Wierzbno (28,1 km)

Pierwszy etap zjechałam. Wczorajsze przeciążenie ścięgna dało znać o sobie. Noga mi spuchła i nawet Altacet nie pomógł. Pierwszy postój był w Węgrowie po 11 km marszu. Węgrów to taka pułapka na pierwszorocznych pielgrzymkowiczów, gdyż tablica "Węgrów" jest ustawiona stosunkowo wcześnie, natomiast trzeba iść jeszcze blisko 4 kilometry przez samą miejscowość. W Węgrowie obejrzeliśmy tajemnicze lustro czarnoksiężnika Twardowskiego, w którym wg legendy, król Zygmunt August miał zobaczyć ducha swej zmarłej żony Barbary Radziwiłłówny. Istnieje również inna legenda, dotycząca Napoleona Bonapartego (cały czas szliśmy bowiem szlakiem napoleońskim), który miał prosić lustro o ukazanie swego triumfu nad Moskwą. Gdy w lustrze zobaczył swą klęskę, lustro wypadło mu z rąk i stąd się wzięło owo pęknięcie, widoczne aż do tej pory.

Chorzy pielgrzymi tzw. "padalce" nawet gdy zjeżdżają etapy wysłuchują tych samych konferencji co pozostali , odmawiają różaniec, koronkę. Potem mają "czas wolny" do czasu, aż pielgrzymka nie przyjdzie, jednakże bez oddalania się od miejsca postoju. Kiedy tak oczekiwałam z koleżanką Justyną na przybycie pielgrzymów, podeszła do nas jakaś kobieta i chciała dać nam pieniądze, gdyż nie zdążyła się dorzucić do miejscowej składki, a bardzo zależało jej na wsparciu nas. Rozpłakała się, gdyż w jej życiu i jej najbliższych bardzo źle się działo i prosiła o modlitwę. Pieniędzy nie mogłyśmy przyjąć, ale gdy kobieta zobaczyła, żeśmy kontuzjowane, więc poszła do apteki i kupiła nam bandaże i maść. Wtedy zobaczyłyśmy wchodzących pielgrzymów. Było to o tyle dziwne, gdyż przyszli o 30 MINUT za szybko.

Pomimo, że po zjechaniu pierwszego etapu, zostało mi do przejścia jedynie 17 km, to ścięgno, które bolało mnie coraz mocniej i mocniej, sprawiło że ledwie się doczłapałam na miejsce przy pomocy jednego pielgrzyma. Przed Apelem Jasnogórskim prawie się popłakałam, bo tak bardzo chciałam iść dalej, a obawiałam się, że będzie to niemożliwe z powodów fizycznych. Wtedy jeden pielgrzym powiedział: "Ty mi się nie żal, ty żal się  "tam"" Owo "tam" to był Najświętszy Sakrament.

Dzień szósty Wierzbno - Siennica (33.9km)

Z rana rozmawiałam z Moniką. O tym moim ścięgnie, że ledwo idę i w ogóle. I ona mi dała taki stabilizator ortopedyczny, który poleciła jej lekarka, gdyż rok wcześniej, tak jak ja miała problem ze ścięgnami. Bez tego stabilizatora nigdy w życiu bym nie doszła na Jasną Górę, jednakże fakt otrzymania tego stabilizatora i radę pielgrzyma, którą otrzymałam dzień wcześniej połączyłam ze sobą dopiero po pielgrzymce. gdyż dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że oba zdarzenia miały miejsce w tak krótkim czasie po sobie. I można się zastanawiać czy to tylko i wyłącznie przypadek. Moim zdaniem przypadek to nie był.

Dzień siódmy Siennica - Góra Kalwaria (33,8 km)

Był to niewątpliwie jeden z najtrudniejszych odcinków, gdyż trasa wiodła drogą szybkiego ruchu, pełną tirów. Mijaliśmy po drodze wiele pań trudniących się "pilnowaniem lasu". Poza tym gorącz odbijająca się od asfaltu dawała znak o sobie. Wielu braci i sióstr zmagało się z tzw. "asfaltówką" - uczuleniem na opary asfaltu, które się zwalcza pijąc regularnie wapno. Mnie całe szczęście "asfaltówka" nie dopadła i miałam w tym więcej szczęścia niż rozumu, gdyż taki roztargniony osobnik, jakim jest panna Ola, oczywiście o piciu wapna zapominał. Najtrudniejszy etap wiodący przez miejscowość Całowanie zjechałam, posłuchawszy rady bardziej doświadczonych pielgrzymów. Trudnością tego etapu był most na Wiśle, który trzeba było przejść prawie biegnąc i to jeszcze pod górę. Gdy pielgrzymka doszła widziałam bardzo wyraźnie jak ludzie płakali ze zmęczenia i po prostu padali. Ja z moim ścięgnem to bym po prostu wysiadła...

 c.d.n

p.s pielgrzymkowy hicior na rozluźnienie atmosfery:

http://www.youtube.com/watch?v=ePZk4sKSXoo

1 komentarz: