Mówi się, że to rekolekcje w drodze. Że to spotkanie ze sobą samym, własnymi słabościami, ale także spotkanie z drugim człowiekiem. I taka jest prawda. Na pielgrzymce ciągle przebywa się z innymi ludźmi. Trudno o chwilę prywatności. Może jedynie wtedy, gdy się myjesz, chociaż i to nie zawsze. To zbliża. Bardzo. Jak to mi powiedział jeden pielgrzym, po kilku dniach marszu normalnieje się.
-"Jak to normalnieje?".
- "No widzisz Olka, już jesteś normalniejsza, a za dwa dni to zupełnie będziesz normalna"
-"Ale jak to?
-"No bo gdy się poznaliśmy to siliłaś się na pięknie budowane zdania, a teraz to mówisz co Ci leży na sercu. Przy takim zmęczeniu wyłazi wszystko z ludzi"
To prawda. Można dużo się dowiedzieć o sobie i o innych na pielgrzymce. Można też się mocno zaprzyjaźnić. I ja takiej przyjaźni doświadczyłam. I trochę mi żal było, że rozmowy były przerywane przez modlitwy czy śpiewy, chociaż kto wie czy nie był to czas na przemyślenie zadanych pytań, czy też modlitwę o rozeznanie odpowiedzi przed samym sobą na niektóre rozterki.
Dzień ósmy - Góra Kalwaria - Zbrosza Duża (38,3 km)
Dzień, który jeśli chodzi o tempo pierwszych dwóch etapów mogło wykończyć prawie każdego. Trasa wiodła przez różnego rodzaju sady, bogato obwieszone jabłkami, śliwkami i brzoskwiniami. Jednakże dało się dostrzec ową różnicę, o której mówili pielgrzymi - na postojach nie ma już tyle jadła co wcześniej. Zrozumiałe - w końcu się krzyżuje kilka szlaków pielgrzymek, a gdyby chcieć wykarmić tyle ludzi, to można by zbankrutować. Chociaż jak to mówił jeden brat "nie trzeba być bogatym, aby wystawić wiadro z wodą". A owej wody brakuje pielgrzymom.. Przeszłam na szczęście ten etap w całości, a wszystko dzięki... deszczowi. Zaczął padać na ostatnim postoju w wyniku czego się on wydłużył (normalnie to pielgrzymi idą bez względu na pogodę, ale to był ostatni etap i w dodatku można było znaleźć schronienie w kościele) i moje ścięgno zdołało odpocząć na tyle, że doszłam do końca. Gospodarze ugościli nas brzoskwiniami tak soczystymi, że nic tylko się uszy trzęsły od zajadania, a sok ściekał po twarzy...
Dzień dziewiąty - Zbrosza Duża - Kostrzyń (33,8 km)
Na odcinku z Promnej do Białobrzegów (4km) wręczono mi krzyż do niesienia. Pomimo krótkiego odcinka, po jakimś kilometrze zmieniono mnie, gdyż ścięgno sprawiło, że ledwo człapałam. Na tym odcinku doznałam szoku, gdyż znaleźli się pielgrzymi, którzy brali na chwilkę krzyż, po to tylko, aby zrobić sobie zdjęcie, jak to oni niosą go. Cóż.. skoro w internecie znajduje się zdjęcia z nagrobkami, to znaczy, że z krzyżem także można...
Dzień dziesiąty - Kostrzyń - Mroczków Gościnny (39,2 km)
Wkroczyliśmy na tereny tzw. zagłębia paprykowego. Mijaliśmy po drodze folie pełne tego drogocennego warzywa. Nie były to jednak tereny tego huraganu, którego skutki były pokazywane w telewizji. Widać jak narastające zmęczenie pogarsza zapamiętywanie. Złapałam się na tym, że z tego odcinka prawie nic nie pamiętam. A może deszcz na końcowym, błotnistym etapie sprawił, że należało się skupić na tym, aby nogi nie skręcić? Mroczków Gościnny w istocie okazał się tak gościnny jak nazwa wskazuje. Nocowaliśmy u przemiłych gospodarzy. Mieli urocze dzieci - Olę i Mateuszka. Ola kończyła roczek 2 dni wcześniej, więc załapaliśmy się na ciasto urodzinowe. Było pyszne!!!!
Jak widać... nawet wiarą do Boga można się chwalić (mam na myśli zdjęcie z krzyżem, które zapewne wyląduje na FB).
OdpowiedzUsuńAlbo na n-k:)
OdpowiedzUsuń