Każdy z Erasmusów doświadcza czegoś w rodzaju depresji po powrocie. Cieszy się, że zobaczy swoich starych znajomych, ale też smuci się, że coś się skończyło, że nigdy się nie zobaczy już w tym samym gronie, że ludzie towarzyszący w tylu sytuacjach, tak bliscy przez te kilka miesięcy, będą tak daleko.
I oczywiście mnie to też dopadło. Powrót - łzy jak groch, potem radość z zobaczenia znajomych. W ogóle to pierwszą rzeczą jaką zrobiłam była.. jazda na gapę. Nie to że się tu chwalę, o nie! Po prostu wg informacji na przystanku autobusowym biletomat miał się znajdować w środku autobusu, bądź można było nabyć bilet u kierowcy. Rzeczywistość okazała się inna. Kierowca nieuprzejmie poinformował mnie, że jest to już jego czwarty kurs i bilety się skończyły. A to że przewidzieć tego nie można było, że akurat z lotniska zawsze jedzie dużo ludzi i niektórzy się spieszą, aby złapać jakiś pociąg czy autobus i muszą kupić bilet u kierowcy to już inna kwestia.
Teraz jestem i ciągle przyzwyczaić się nie mogę.
Wpadłam w jakiś marazm, z którego ciężko się wyrwać. Nie mam zbyt wiele czasu na obijanie się, ale trudno jest się zabrać za cokolwiek. Mam nadzieję, że w końcu to minie.
Ze mną jest tak zawsze, kiedy skądś wracam... Nawet z godzinnego koncertu w sąsiednim mieście. Ale im dalej, dłużej, milej - tym bardziej ciężko...
OdpowiedzUsuńSN