Blondynka śpiewa w Polsce:)
Po dzikich wojażach w słonecznej Hiszpanii, przyszedł czas się ustatkować.. tylko co z tego wyszło?
środa, 21 września 2011
Koniec.
Z przyczyn osobistych jestem zmuszona zaprzestać pisania bloga pod tym adresem. Wszelkie pytania o potencjalne nowe miejsce mojego bytowania proszę kierować na maila skrzynkapocztowaoli1@wp.pl
wtorek, 13 września 2011
Przerwa
Jak zapewne zauważyliście, nastał jakiś zastój na blogu. Nie mam o czym pisać, gdyż pisanie pracy mgr pochłonęło mnie bez końca, jest w tej chwili priorytetem i dopóki nie zamknę tego działu w moim życiu, nie mogę rozwijać innych sfer życia.
Co u mnie? Chyba przechodzę stadium poczwarki. Przeobrażam się a wszystkie zdarzenia, które mnie dotykają mają za zadanie mi to ułatwić, chociaż wcale tak nie wyglądają.
Do zobaczenia po obronie!
Co u mnie? Chyba przechodzę stadium poczwarki. Przeobrażam się a wszystkie zdarzenia, które mnie dotykają mają za zadanie mi to ułatwić, chociaż wcale tak nie wyglądają.
Do zobaczenia po obronie!
sobota, 27 sierpnia 2011
Po pielgrzymce.. cz. 4
Dzień jedenasty - Mroczków-Chełsty (37,4km)
Dzisiaj trasa wiodła przez Białaczów, a w nim można było zobaczyć autentyczne czworaki (tak, tak, Ci którzy czytali "Ludzi bezdomnych" wiedzą o co chodzi:) oraz dworek Hrabiego Małachowskiego. Niestety dwór się rujnuje. Wiele lat temu mieszkały tam siostry zakonne i bardzo dbały o niego, dziś został przejęty przez gminę i zamieniony został na dom opieki społecznej. Co tu dużo mówić - rujnuje się. Za Białaczowem widzieliśmy skutki wichury - drzewa połamane jak zapałki.
Nocleg był w średnio-przyjaznej pielgrzymom miejscowości Chełsty. Średnio przyjaznej, bo niezbyt łatwo tam o nocleg, ale przede wszystkim dlatego, że jest tam naprawdę bardzo zimno i to ponoć każdego roku. Któregoś roku nawet woda w misce zamarzła. Jest to spowodowane najprawdopodobniej bliskością kopalni piaskowca.
Tego wieczoru organizatorzy pielgrzymki przygotowali nam niespodziankę - TORT NA 25-lecie!!!!! A właściwe 2 torty:)
Dzień dwunasty - Chełsty-Strzelce Małe (39 km)
Iść coraz trudniej, bo coraz większe zmęczenie. Teraz rozumiem dlaczego ta odległość jest trudna. Wcześniej nie rozumiałam tego, że inne pielgrzymki także chodzą po 35 km dziennie, ale tutaj nakłada się zmęczenie z kilku dni. A także świadomość, że jest się już coraz bliżej Jasnej Góry sprawia, że łatwiej się idzie. Prawdziwą furorę robią zabawy w "domek". To coś w rodzaju berka w kolumnie. Ktoś klepnie drugiego pielgrzyma i robi z dłoni nad głową "domek". Gdy ktoś ma ten domek nad głową nie można mu oddać i trzeba znaleźć kogoś, kto domku nie ma i mu przekazać.
Dzień trzynasty - Strzelce Małe - Pacierzów (40,7 km)
Trasa wiedzie przez Kobiele Wielkie - miejsce narodzin Reymonta. Kolejnym ważnym punktem jest Sanktuarium w Gidlach. Oprócz słynącej z cudownych łask figurki Matki Boskiej (ostatnie udokumentowane uzdrowienie nastąpiło na miesiąc przed pielgrzymką) i wina, które można było tam nabyć, na pielgrzymów czekała niespodzianka. JEDZENIE!!!! Jedzenie przywiezione, przez przedstawicieli pielgrzymów grupy złotej. Oczywiście wygłodzona "hałastra" wszystkie pączki, babki ziemniaczane i bigosy pochłonęła w try-miga:)
Dzień czternasty - Pacierzów - Jasna Góra (28,5 km)
Nikt nie wie, kto tego nie przeżył, jaka to euforia dojść na Jasną Górę po tylu dniach trudzenia się i zmagania ze swoimi słabościami. Nawet jeżeli przed obrazem Matki Najświętszej można przebywać około minuty, gdyż natłok pielgrzymów utrudnia jakąkolwiek dłuższą modlitwę. Jakiej gęsiej skórki można dostać w chwili wejścia do kaplicy, że to już tak blisko, że to już za chwilę. Panna Ola zachowywała się jak święty Mikołaj na Prozacu (jakby to powiedziała Foebe z "Przyjaciół"). Ale zanim to nastąpiło na 10 km przed Częstochową na tzw. Górce Przeprośnej podziękowaliśmy sobie za wszystko i przeprosiliśmy się za wszelkie przykrości, które w wyniku zmęczenia i rozdrażnienia mogły się przytrafić po drodze.
Oprócz modlitwy pod wiadomym obrazem, poszłam obejrzeć drogę krzyżową Jerzego Dudy-Gracza. Widziałam ją już kiedyś, ale teraz kiedy weszłam i nań spojrzałam, to miałam po prostu problemy z oddychaniem.. Bo to coś więcej niż droga krzyżowa..Można ją zobaczyć pod tym linkiem, chociaż zdecydowanie odradzam włączanie głośników.
http://www.youtube.com/watch?v=lLtkBMAgMcg
Na Jasną Górę doszła tego dnia również Pielgrzymka Kaszubska, która szła aż do Levocy na Słowacji (Do Częstochowy szli 19 dni, a do Levocy kolejne 10). Spotkałam przez przypadek koleżankę z mojego chóru w Gdańsku, która również wzięła udział w tej pielgrzymce.
Wchodziła po nas również Pielgrzymka Hipisów. Wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Dlaczego? Ponieważ byłam szczęśliwa, że w tej pielgrzymce może uczestniczyć każdy, nikt nie musiał obawiać się dyskryminacji. Ale znak, który nosiła większość z nich - tzw. pacyfka jest jednocześnie symbolem, który bywa interpretowany, szczególnie przez satanistów, jako krzyż ze złamanymi ramionami, oznaczający upadek chrześcijaństwa. Więcej o tym znajduje się pod tym linkiem. I właśnie owy symbol, tu na Jasnej Górze?
Przed Jasną Górą wiele par bierze ślub:
I to już wszystko. Kolejna pielgrzymka za rok i mam nadzieję, że znowu będę mogła pójść:):):) Póki co, mam nadzieję, że uda mi się pójść do Krypna. Zmieniłam nieco zdanie o Jasnej Górze. Wcześniej nie lubiłam tego Sanktuarium (Sanktuarium i Obraz Matki Najświętszej to dwie różne sprawy, które rozdzielam), ze względu na natłok pielgrzymów i brak czasu na cokolwiek. Teraz myślę, że jest trochę inaczej. Jak, to jeszcze nie wiem, jeszcze nie przemyślałam. Wiem, że ta pielgrzymka zapoczątkowała we mnie trochę przemian. I mam nadzieję, że nie zatrzymam się w połowie. Że te wszystkie rozmowy, te wszystkie modlitwy, pęcherze, ta cała nauka zasiana w mojej duszy nie pozostanie bez echa..
p.s Na koniec trochę muzyki sefardyjskiej - Yasmin Levy
Dzisiaj trasa wiodła przez Białaczów, a w nim można było zobaczyć autentyczne czworaki (tak, tak, Ci którzy czytali "Ludzi bezdomnych" wiedzą o co chodzi:) oraz dworek Hrabiego Małachowskiego. Niestety dwór się rujnuje. Wiele lat temu mieszkały tam siostry zakonne i bardzo dbały o niego, dziś został przejęty przez gminę i zamieniony został na dom opieki społecznej. Co tu dużo mówić - rujnuje się. Za Białaczowem widzieliśmy skutki wichury - drzewa połamane jak zapałki.
Nocleg był w średnio-przyjaznej pielgrzymom miejscowości Chełsty. Średnio przyjaznej, bo niezbyt łatwo tam o nocleg, ale przede wszystkim dlatego, że jest tam naprawdę bardzo zimno i to ponoć każdego roku. Któregoś roku nawet woda w misce zamarzła. Jest to spowodowane najprawdopodobniej bliskością kopalni piaskowca.
Tego wieczoru organizatorzy pielgrzymki przygotowali nam niespodziankę - TORT NA 25-lecie!!!!! A właściwe 2 torty:)
Dzień dwunasty - Chełsty-Strzelce Małe (39 km)
Iść coraz trudniej, bo coraz większe zmęczenie. Teraz rozumiem dlaczego ta odległość jest trudna. Wcześniej nie rozumiałam tego, że inne pielgrzymki także chodzą po 35 km dziennie, ale tutaj nakłada się zmęczenie z kilku dni. A także świadomość, że jest się już coraz bliżej Jasnej Góry sprawia, że łatwiej się idzie. Prawdziwą furorę robią zabawy w "domek". To coś w rodzaju berka w kolumnie. Ktoś klepnie drugiego pielgrzyma i robi z dłoni nad głową "domek". Gdy ktoś ma ten domek nad głową nie można mu oddać i trzeba znaleźć kogoś, kto domku nie ma i mu przekazać.
Na głowie kwietny ma wianek, w ręku zielony badylek.. |
Dzień trzynasty - Strzelce Małe - Pacierzów (40,7 km)
Trasa wiedzie przez Kobiele Wielkie - miejsce narodzin Reymonta. Kolejnym ważnym punktem jest Sanktuarium w Gidlach. Oprócz słynącej z cudownych łask figurki Matki Boskiej (ostatnie udokumentowane uzdrowienie nastąpiło na miesiąc przed pielgrzymką) i wina, które można było tam nabyć, na pielgrzymów czekała niespodzianka. JEDZENIE!!!! Jedzenie przywiezione, przez przedstawicieli pielgrzymów grupy złotej. Oczywiście wygłodzona "hałastra" wszystkie pączki, babki ziemniaczane i bigosy pochłonęła w try-miga:)
Dzień czternasty - Pacierzów - Jasna Góra (28,5 km)
Nikt nie wie, kto tego nie przeżył, jaka to euforia dojść na Jasną Górę po tylu dniach trudzenia się i zmagania ze swoimi słabościami. Nawet jeżeli przed obrazem Matki Najświętszej można przebywać około minuty, gdyż natłok pielgrzymów utrudnia jakąkolwiek dłuższą modlitwę. Jakiej gęsiej skórki można dostać w chwili wejścia do kaplicy, że to już tak blisko, że to już za chwilę. Panna Ola zachowywała się jak święty Mikołaj na Prozacu (jakby to powiedziała Foebe z "Przyjaciół"). Ale zanim to nastąpiło na 10 km przed Częstochową na tzw. Górce Przeprośnej podziękowaliśmy sobie za wszystko i przeprosiliśmy się za wszelkie przykrości, które w wyniku zmęczenia i rozdrażnienia mogły się przytrafić po drodze.
Ola w grupie błękitnej.. |
Oprócz modlitwy pod wiadomym obrazem, poszłam obejrzeć drogę krzyżową Jerzego Dudy-Gracza. Widziałam ją już kiedyś, ale teraz kiedy weszłam i nań spojrzałam, to miałam po prostu problemy z oddychaniem.. Bo to coś więcej niż droga krzyżowa..Można ją zobaczyć pod tym linkiem, chociaż zdecydowanie odradzam włączanie głośników.
http://www.youtube.com/watch?v=lLtkBMAgMcg
Na Jasną Górę doszła tego dnia również Pielgrzymka Kaszubska, która szła aż do Levocy na Słowacji (Do Częstochowy szli 19 dni, a do Levocy kolejne 10). Spotkałam przez przypadek koleżankę z mojego chóru w Gdańsku, która również wzięła udział w tej pielgrzymce.
Wchodziła po nas również Pielgrzymka Hipisów. Wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Dlaczego? Ponieważ byłam szczęśliwa, że w tej pielgrzymce może uczestniczyć każdy, nikt nie musiał obawiać się dyskryminacji. Ale znak, który nosiła większość z nich - tzw. pacyfka jest jednocześnie symbolem, który bywa interpretowany, szczególnie przez satanistów, jako krzyż ze złamanymi ramionami, oznaczający upadek chrześcijaństwa. Więcej o tym znajduje się pod tym linkiem. I właśnie owy symbol, tu na Jasnej Górze?
Przed Jasną Górą wiele par bierze ślub:
I to już wszystko. Kolejna pielgrzymka za rok i mam nadzieję, że znowu będę mogła pójść:):):) Póki co, mam nadzieję, że uda mi się pójść do Krypna. Zmieniłam nieco zdanie o Jasnej Górze. Wcześniej nie lubiłam tego Sanktuarium (Sanktuarium i Obraz Matki Najświętszej to dwie różne sprawy, które rozdzielam), ze względu na natłok pielgrzymów i brak czasu na cokolwiek. Teraz myślę, że jest trochę inaczej. Jak, to jeszcze nie wiem, jeszcze nie przemyślałam. Wiem, że ta pielgrzymka zapoczątkowała we mnie trochę przemian. I mam nadzieję, że nie zatrzymam się w połowie. Że te wszystkie rozmowy, te wszystkie modlitwy, pęcherze, ta cała nauka zasiana w mojej duszy nie pozostanie bez echa..
p.s Na koniec trochę muzyki sefardyjskiej - Yasmin Levy
czwartek, 25 sierpnia 2011
Po Pielgrzymce.. cz. 3
Mówi się, że to rekolekcje w drodze. Że to spotkanie ze sobą samym, własnymi słabościami, ale także spotkanie z drugim człowiekiem. I taka jest prawda. Na pielgrzymce ciągle przebywa się z innymi ludźmi. Trudno o chwilę prywatności. Może jedynie wtedy, gdy się myjesz, chociaż i to nie zawsze. To zbliża. Bardzo. Jak to mi powiedział jeden pielgrzym, po kilku dniach marszu normalnieje się.
-"Jak to normalnieje?".
- "No widzisz Olka, już jesteś normalniejsza, a za dwa dni to zupełnie będziesz normalna"
-"Ale jak to?
-"No bo gdy się poznaliśmy to siliłaś się na pięknie budowane zdania, a teraz to mówisz co Ci leży na sercu. Przy takim zmęczeniu wyłazi wszystko z ludzi"
To prawda. Można dużo się dowiedzieć o sobie i o innych na pielgrzymce. Można też się mocno zaprzyjaźnić. I ja takiej przyjaźni doświadczyłam. I trochę mi żal było, że rozmowy były przerywane przez modlitwy czy śpiewy, chociaż kto wie czy nie był to czas na przemyślenie zadanych pytań, czy też modlitwę o rozeznanie odpowiedzi przed samym sobą na niektóre rozterki.
Dzień ósmy - Góra Kalwaria - Zbrosza Duża (38,3 km)
Dzień, który jeśli chodzi o tempo pierwszych dwóch etapów mogło wykończyć prawie każdego. Trasa wiodła przez różnego rodzaju sady, bogato obwieszone jabłkami, śliwkami i brzoskwiniami. Jednakże dało się dostrzec ową różnicę, o której mówili pielgrzymi - na postojach nie ma już tyle jadła co wcześniej. Zrozumiałe - w końcu się krzyżuje kilka szlaków pielgrzymek, a gdyby chcieć wykarmić tyle ludzi, to można by zbankrutować. Chociaż jak to mówił jeden brat "nie trzeba być bogatym, aby wystawić wiadro z wodą". A owej wody brakuje pielgrzymom.. Przeszłam na szczęście ten etap w całości, a wszystko dzięki... deszczowi. Zaczął padać na ostatnim postoju w wyniku czego się on wydłużył (normalnie to pielgrzymi idą bez względu na pogodę, ale to był ostatni etap i w dodatku można było znaleźć schronienie w kościele) i moje ścięgno zdołało odpocząć na tyle, że doszłam do końca. Gospodarze ugościli nas brzoskwiniami tak soczystymi, że nic tylko się uszy trzęsły od zajadania, a sok ściekał po twarzy...
Dzień dziewiąty - Zbrosza Duża - Kostrzyń (33,8 km)
Na odcinku z Promnej do Białobrzegów (4km) wręczono mi krzyż do niesienia. Pomimo krótkiego odcinka, po jakimś kilometrze zmieniono mnie, gdyż ścięgno sprawiło, że ledwo człapałam. Na tym odcinku doznałam szoku, gdyż znaleźli się pielgrzymi, którzy brali na chwilkę krzyż, po to tylko, aby zrobić sobie zdjęcie, jak to oni niosą go. Cóż.. skoro w internecie znajduje się zdjęcia z nagrobkami, to znaczy, że z krzyżem także można...
Dzień dziesiąty - Kostrzyń - Mroczków Gościnny (39,2 km)
Wkroczyliśmy na tereny tzw. zagłębia paprykowego. Mijaliśmy po drodze folie pełne tego drogocennego warzywa. Nie były to jednak tereny tego huraganu, którego skutki były pokazywane w telewizji. Widać jak narastające zmęczenie pogarsza zapamiętywanie. Złapałam się na tym, że z tego odcinka prawie nic nie pamiętam. A może deszcz na końcowym, błotnistym etapie sprawił, że należało się skupić na tym, aby nogi nie skręcić? Mroczków Gościnny w istocie okazał się tak gościnny jak nazwa wskazuje. Nocowaliśmy u przemiłych gospodarzy. Mieli urocze dzieci - Olę i Mateuszka. Ola kończyła roczek 2 dni wcześniej, więc załapaliśmy się na ciasto urodzinowe. Było pyszne!!!!
-"Jak to normalnieje?".
- "No widzisz Olka, już jesteś normalniejsza, a za dwa dni to zupełnie będziesz normalna"
-"Ale jak to?
-"No bo gdy się poznaliśmy to siliłaś się na pięknie budowane zdania, a teraz to mówisz co Ci leży na sercu. Przy takim zmęczeniu wyłazi wszystko z ludzi"
To prawda. Można dużo się dowiedzieć o sobie i o innych na pielgrzymce. Można też się mocno zaprzyjaźnić. I ja takiej przyjaźni doświadczyłam. I trochę mi żal było, że rozmowy były przerywane przez modlitwy czy śpiewy, chociaż kto wie czy nie był to czas na przemyślenie zadanych pytań, czy też modlitwę o rozeznanie odpowiedzi przed samym sobą na niektóre rozterki.
Dzień ósmy - Góra Kalwaria - Zbrosza Duża (38,3 km)
Dzień, który jeśli chodzi o tempo pierwszych dwóch etapów mogło wykończyć prawie każdego. Trasa wiodła przez różnego rodzaju sady, bogato obwieszone jabłkami, śliwkami i brzoskwiniami. Jednakże dało się dostrzec ową różnicę, o której mówili pielgrzymi - na postojach nie ma już tyle jadła co wcześniej. Zrozumiałe - w końcu się krzyżuje kilka szlaków pielgrzymek, a gdyby chcieć wykarmić tyle ludzi, to można by zbankrutować. Chociaż jak to mówił jeden brat "nie trzeba być bogatym, aby wystawić wiadro z wodą". A owej wody brakuje pielgrzymom.. Przeszłam na szczęście ten etap w całości, a wszystko dzięki... deszczowi. Zaczął padać na ostatnim postoju w wyniku czego się on wydłużył (normalnie to pielgrzymi idą bez względu na pogodę, ale to był ostatni etap i w dodatku można było znaleźć schronienie w kościele) i moje ścięgno zdołało odpocząć na tyle, że doszłam do końca. Gospodarze ugościli nas brzoskwiniami tak soczystymi, że nic tylko się uszy trzęsły od zajadania, a sok ściekał po twarzy...
Dzień dziewiąty - Zbrosza Duża - Kostrzyń (33,8 km)
Na odcinku z Promnej do Białobrzegów (4km) wręczono mi krzyż do niesienia. Pomimo krótkiego odcinka, po jakimś kilometrze zmieniono mnie, gdyż ścięgno sprawiło, że ledwo człapałam. Na tym odcinku doznałam szoku, gdyż znaleźli się pielgrzymi, którzy brali na chwilkę krzyż, po to tylko, aby zrobić sobie zdjęcie, jak to oni niosą go. Cóż.. skoro w internecie znajduje się zdjęcia z nagrobkami, to znaczy, że z krzyżem także można...
Dzień dziesiąty - Kostrzyń - Mroczków Gościnny (39,2 km)
Wkroczyliśmy na tereny tzw. zagłębia paprykowego. Mijaliśmy po drodze folie pełne tego drogocennego warzywa. Nie były to jednak tereny tego huraganu, którego skutki były pokazywane w telewizji. Widać jak narastające zmęczenie pogarsza zapamiętywanie. Złapałam się na tym, że z tego odcinka prawie nic nie pamiętam. A może deszcz na końcowym, błotnistym etapie sprawił, że należało się skupić na tym, aby nogi nie skręcić? Mroczków Gościnny w istocie okazał się tak gościnny jak nazwa wskazuje. Nocowaliśmy u przemiłych gospodarzy. Mieli urocze dzieci - Olę i Mateuszka. Ola kończyła roczek 2 dni wcześniej, więc załapaliśmy się na ciasto urodzinowe. Było pyszne!!!!
poniedziałek, 22 sierpnia 2011
Po Pielgrzymce.. cz 2
Dzień czwarty Nur-Miedzna (33,1 km)
Rankiem zbudził nas widok pielgrzymów poubieranych w płaszcze przeciwdeszczowe jakoby te dobre duszki i wracających na przyczepie z Ołtarzy. Po mszy i śniadaniu wyruszyliśmy do Ceranowa a wraz z nami nasi gospodarze. Przemili ludzie. Wzięłam od nich adres i planuję wysłać kartkę z podziękowaniem. Dalsza trasa wiodła przez Kosów Lacki - miejsce w którym odkryto jedyny w Polsce obraz El Greca - "Ekstaza św. Franciszka". Doszliśmy na postój i wtedy po raz pierwszy wyszły na jaw problemy z tempem przemarszu. Do Kosowa doszliśmy 20 minut przed przewidzianym czasem. Ludzie się burzyli, gdyż po co się tak spieszyć, zwłaszcza, że w pielgrzymce uczestniczą nie tylko ludzie młodzi, ale również i tacy, którzy mają po 70 lat. Później problemów z tempem przemarszu było wiele. Zdarzały się etapy, na których naklęłam się pod nosem co niemiara. W końcu nie była to tylko kwestia wytrzymałości, ale przede wszystkim ścięgna, które coraz silniej mi dokuczało. Był to pierwszy dzień, kiedy towarzyszyło nam cały czas słońce.
Dzień piąty Miedzna - Wierzbno (28,1 km)
Pierwszy etap zjechałam. Wczorajsze przeciążenie ścięgna dało znać o sobie. Noga mi spuchła i nawet Altacet nie pomógł. Pierwszy postój był w Węgrowie po 11 km marszu. Węgrów to taka pułapka na pierwszorocznych pielgrzymkowiczów, gdyż tablica "Węgrów" jest ustawiona stosunkowo wcześnie, natomiast trzeba iść jeszcze blisko 4 kilometry przez samą miejscowość. W Węgrowie obejrzeliśmy tajemnicze lustro czarnoksiężnika Twardowskiego, w którym wg legendy, król Zygmunt August miał zobaczyć ducha swej zmarłej żony Barbary Radziwiłłówny. Istnieje również inna legenda, dotycząca Napoleona Bonapartego (cały czas szliśmy bowiem szlakiem napoleońskim), który miał prosić lustro o ukazanie swego triumfu nad Moskwą. Gdy w lustrze zobaczył swą klęskę, lustro wypadło mu z rąk i stąd się wzięło owo pęknięcie, widoczne aż do tej pory.
Chorzy pielgrzymi tzw. "padalce" nawet gdy zjeżdżają etapy wysłuchują tych samych konferencji co pozostali , odmawiają różaniec, koronkę. Potem mają "czas wolny" do czasu, aż pielgrzymka nie przyjdzie, jednakże bez oddalania się od miejsca postoju. Kiedy tak oczekiwałam z koleżanką Justyną na przybycie pielgrzymów, podeszła do nas jakaś kobieta i chciała dać nam pieniądze, gdyż nie zdążyła się dorzucić do miejscowej składki, a bardzo zależało jej na wsparciu nas. Rozpłakała się, gdyż w jej życiu i jej najbliższych bardzo źle się działo i prosiła o modlitwę. Pieniędzy nie mogłyśmy przyjąć, ale gdy kobieta zobaczyła, żeśmy kontuzjowane, więc poszła do apteki i kupiła nam bandaże i maść. Wtedy zobaczyłyśmy wchodzących pielgrzymów. Było to o tyle dziwne, gdyż przyszli o 30 MINUT za szybko.
Pomimo, że po zjechaniu pierwszego etapu, zostało mi do przejścia jedynie 17 km, to ścięgno, które bolało mnie coraz mocniej i mocniej, sprawiło że ledwie się doczłapałam na miejsce przy pomocy jednego pielgrzyma. Przed Apelem Jasnogórskim prawie się popłakałam, bo tak bardzo chciałam iść dalej, a obawiałam się, że będzie to niemożliwe z powodów fizycznych. Wtedy jeden pielgrzym powiedział: "Ty mi się nie żal, ty żal się "tam"" Owo "tam" to był Najświętszy Sakrament.
Dzień szósty Wierzbno - Siennica (33.9km)
Z rana rozmawiałam z Moniką. O tym moim ścięgnie, że ledwo idę i w ogóle. I ona mi dała taki stabilizator ortopedyczny, który poleciła jej lekarka, gdyż rok wcześniej, tak jak ja miała problem ze ścięgnami. Bez tego stabilizatora nigdy w życiu bym nie doszła na Jasną Górę, jednakże fakt otrzymania tego stabilizatora i radę pielgrzyma, którą otrzymałam dzień wcześniej połączyłam ze sobą dopiero po pielgrzymce. gdyż dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że oba zdarzenia miały miejsce w tak krótkim czasie po sobie. I można się zastanawiać czy to tylko i wyłącznie przypadek. Moim zdaniem przypadek to nie był.
Dzień siódmy Siennica - Góra Kalwaria (33,8 km)
Był to niewątpliwie jeden z najtrudniejszych odcinków, gdyż trasa wiodła drogą szybkiego ruchu, pełną tirów. Mijaliśmy po drodze wiele pań trudniących się "pilnowaniem lasu". Poza tym gorącz odbijająca się od asfaltu dawała znak o sobie. Wielu braci i sióstr zmagało się z tzw. "asfaltówką" - uczuleniem na opary asfaltu, które się zwalcza pijąc regularnie wapno. Mnie całe szczęście "asfaltówka" nie dopadła i miałam w tym więcej szczęścia niż rozumu, gdyż taki roztargniony osobnik, jakim jest panna Ola, oczywiście o piciu wapna zapominał. Najtrudniejszy etap wiodący przez miejscowość Całowanie zjechałam, posłuchawszy rady bardziej doświadczonych pielgrzymów. Trudnością tego etapu był most na Wiśle, który trzeba było przejść prawie biegnąc i to jeszcze pod górę. Gdy pielgrzymka doszła widziałam bardzo wyraźnie jak ludzie płakali ze zmęczenia i po prostu padali. Ja z moim ścięgnem to bym po prostu wysiadła...
c.d.n
p.s pielgrzymkowy hicior na rozluźnienie atmosfery:
http://www.youtube.com/watch?v=ePZk4sKSXoo
Rankiem zbudził nas widok pielgrzymów poubieranych w płaszcze przeciwdeszczowe jakoby te dobre duszki i wracających na przyczepie z Ołtarzy. Po mszy i śniadaniu wyruszyliśmy do Ceranowa a wraz z nami nasi gospodarze. Przemili ludzie. Wzięłam od nich adres i planuję wysłać kartkę z podziękowaniem. Dalsza trasa wiodła przez Kosów Lacki - miejsce w którym odkryto jedyny w Polsce obraz El Greca - "Ekstaza św. Franciszka". Doszliśmy na postój i wtedy po raz pierwszy wyszły na jaw problemy z tempem przemarszu. Do Kosowa doszliśmy 20 minut przed przewidzianym czasem. Ludzie się burzyli, gdyż po co się tak spieszyć, zwłaszcza, że w pielgrzymce uczestniczą nie tylko ludzie młodzi, ale również i tacy, którzy mają po 70 lat. Później problemów z tempem przemarszu było wiele. Zdarzały się etapy, na których naklęłam się pod nosem co niemiara. W końcu nie była to tylko kwestia wytrzymałości, ale przede wszystkim ścięgna, które coraz silniej mi dokuczało. Był to pierwszy dzień, kiedy towarzyszyło nam cały czas słońce.
Dzień piąty Miedzna - Wierzbno (28,1 km)
Pierwszy etap zjechałam. Wczorajsze przeciążenie ścięgna dało znać o sobie. Noga mi spuchła i nawet Altacet nie pomógł. Pierwszy postój był w Węgrowie po 11 km marszu. Węgrów to taka pułapka na pierwszorocznych pielgrzymkowiczów, gdyż tablica "Węgrów" jest ustawiona stosunkowo wcześnie, natomiast trzeba iść jeszcze blisko 4 kilometry przez samą miejscowość. W Węgrowie obejrzeliśmy tajemnicze lustro czarnoksiężnika Twardowskiego, w którym wg legendy, król Zygmunt August miał zobaczyć ducha swej zmarłej żony Barbary Radziwiłłówny. Istnieje również inna legenda, dotycząca Napoleona Bonapartego (cały czas szliśmy bowiem szlakiem napoleońskim), który miał prosić lustro o ukazanie swego triumfu nad Moskwą. Gdy w lustrze zobaczył swą klęskę, lustro wypadło mu z rąk i stąd się wzięło owo pęknięcie, widoczne aż do tej pory.
Chorzy pielgrzymi tzw. "padalce" nawet gdy zjeżdżają etapy wysłuchują tych samych konferencji co pozostali , odmawiają różaniec, koronkę. Potem mają "czas wolny" do czasu, aż pielgrzymka nie przyjdzie, jednakże bez oddalania się od miejsca postoju. Kiedy tak oczekiwałam z koleżanką Justyną na przybycie pielgrzymów, podeszła do nas jakaś kobieta i chciała dać nam pieniądze, gdyż nie zdążyła się dorzucić do miejscowej składki, a bardzo zależało jej na wsparciu nas. Rozpłakała się, gdyż w jej życiu i jej najbliższych bardzo źle się działo i prosiła o modlitwę. Pieniędzy nie mogłyśmy przyjąć, ale gdy kobieta zobaczyła, żeśmy kontuzjowane, więc poszła do apteki i kupiła nam bandaże i maść. Wtedy zobaczyłyśmy wchodzących pielgrzymów. Było to o tyle dziwne, gdyż przyszli o 30 MINUT za szybko.
Pomimo, że po zjechaniu pierwszego etapu, zostało mi do przejścia jedynie 17 km, to ścięgno, które bolało mnie coraz mocniej i mocniej, sprawiło że ledwie się doczłapałam na miejsce przy pomocy jednego pielgrzyma. Przed Apelem Jasnogórskim prawie się popłakałam, bo tak bardzo chciałam iść dalej, a obawiałam się, że będzie to niemożliwe z powodów fizycznych. Wtedy jeden pielgrzym powiedział: "Ty mi się nie żal, ty żal się "tam"" Owo "tam" to był Najświętszy Sakrament.
Dzień szósty Wierzbno - Siennica (33.9km)
Z rana rozmawiałam z Moniką. O tym moim ścięgnie, że ledwo idę i w ogóle. I ona mi dała taki stabilizator ortopedyczny, który poleciła jej lekarka, gdyż rok wcześniej, tak jak ja miała problem ze ścięgnami. Bez tego stabilizatora nigdy w życiu bym nie doszła na Jasną Górę, jednakże fakt otrzymania tego stabilizatora i radę pielgrzyma, którą otrzymałam dzień wcześniej połączyłam ze sobą dopiero po pielgrzymce. gdyż dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że oba zdarzenia miały miejsce w tak krótkim czasie po sobie. I można się zastanawiać czy to tylko i wyłącznie przypadek. Moim zdaniem przypadek to nie był.
Dzień siódmy Siennica - Góra Kalwaria (33,8 km)
Był to niewątpliwie jeden z najtrudniejszych odcinków, gdyż trasa wiodła drogą szybkiego ruchu, pełną tirów. Mijaliśmy po drodze wiele pań trudniących się "pilnowaniem lasu". Poza tym gorącz odbijająca się od asfaltu dawała znak o sobie. Wielu braci i sióstr zmagało się z tzw. "asfaltówką" - uczuleniem na opary asfaltu, które się zwalcza pijąc regularnie wapno. Mnie całe szczęście "asfaltówka" nie dopadła i miałam w tym więcej szczęścia niż rozumu, gdyż taki roztargniony osobnik, jakim jest panna Ola, oczywiście o piciu wapna zapominał. Najtrudniejszy etap wiodący przez miejscowość Całowanie zjechałam, posłuchawszy rady bardziej doświadczonych pielgrzymów. Trudnością tego etapu był most na Wiśle, który trzeba było przejść prawie biegnąc i to jeszcze pod górę. Gdy pielgrzymka doszła widziałam bardzo wyraźnie jak ludzie płakali ze zmęczenia i po prostu padali. Ja z moim ścięgnem to bym po prostu wysiadła...
c.d.n
p.s pielgrzymkowy hicior na rozluźnienie atmosfery:
http://www.youtube.com/watch?v=ePZk4sKSXoo
poniedziałek, 15 sierpnia 2011
Po Pielgrzymce..cz.1
Co tu można powiedzieć? DOSZŁAM!!!
Jak było?
Czy było trudno?
Czy stopy bolały?
Czy było warto?
Jak ludzie?
Jak księża?
Pytań ciśnie się na usta naprawdę całe mnóstwo. A ja cały czas szukam odpowiedzi. A może raczej słów jak tę odpowiedź wyrazić..
Bo ta Pielgrzymka to było naprawdę coś niezwykłego. Zmaganie się ze sobą, z własnym zmęczeniem, bólem, ścięgnami, a także zmęczeniem, bólem innych pielgrzymów.
To niezwykłe przeżycie. Niełatwa walka o to, aby przejść każdy kolejny etap, każdy kolejny dzień, gdyż już pierwszego dnia zaczęły się u mnie problemy ze ścięgnem.A przecież się przygotowywałam...
No tak, tylko przygotowania te nie obejmowały deszczu, który padał przez pierwsze trzy dni prosto na rozgrzane mięśnie.
Dziś wiem, że bąbelki to nic takiego przy ścięgnach. W końcu je się przebije, zaciska zęby i się idzie, a po jakimś czasie już nie czuje, natomiast balansowanie na skraju opuchniętego ścięgna, grożącego wsadzeniem w gips to jest już inna sprawa. Całe szczęście inna pielgrzymująca dziewczyna Monika pożyczyła mi stabilizator ortopedyczny i dzięki niemu doszłam do końca.
Dzień 1 Białystok-Suraż (28,8 km)
Po mszy w Farze wyruszyliśmy. Żegnało nas mnóstwo ludzi, ale również wielu szło z nami do Suraża, w końcu sobota. Na postoju w Pomigaczach zaserwowano nam przepyszną babkę ziemniaczaną. I tam ugryzła mnie na dzień dobry osa. Całe szczęście żądła nie zostawiła, więc opuchlizny prawie nie było. Idąc ten pierwszy etap zaczęłam dostrzegać czymże jest owa podlaska gościnność. Na każdym postoju jedzenia w bród. Kurczaki, kiełbaski, zupy, ciast tyle że nie wiadomo za co się chwycić. Przed miejscowością Kowale chwycił nas ulewny deszcz i ostatnie etapy trzeba było w związku z tym przejść bez przerwy.
W Surażu przywitał nas ksiądz Proboszcz z kwiatami i rozeszliśmy się w poszukiwaniu noclegu. Było ciężko, gdyż po raz pierwszy na pielgrzymce będąc, nie wiedziałam gdzie iść, ale tak po godzinie szukania w końcu znalazłam nocleg z koleżanką Asią. Takie dziwne uczucie, chodzić i prosić. Z pewnością jest to trening osobowości. Wtedy po raz pierwszy poczułam ból ścięgna, tylko jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to właśnie ścięgno..
Dzień 2 Suraż - Mień (32,8km)
Ból po nocy minął. Łudziłam się, że na zawsze, ale w wyniku marszu się odnowił i potem miało być już tylko gorzej. Pogoda nadal nas nie oszczędzała. Lało, lało, lało. Kolejna para butów przemoczona. Jednocześnie odczuwałam coś w rodzaju głębokiego wzruszenia, widząc ludzi czekających na nas w deszczu w bramach, po to tylko, aby nas przywitać. Salwy śmiechu za to wzbudzały krowy(niemi świadkowie naszego pielgrzymowania), biegnące przez pół pastwiska, po to tylko, aby zobaczyć grupę błękitną:). W Sanktuarium w Hodyszewie po raz pierwszy przeżyłam to uczucie, kiedy człowiek wchodzi do świątyni i pada na kolana wiedziony zmęczeniem, zachwytem i różnymi innymi rzeczami.
Wieczorem dotarliśmy do Mnia - jednej z najbardziej przyjaznych miejscowości na trasie. Żaden pielgrzym nie mógł się ostać bez dachu nad głową. Sołtys jeździł i sprawdzał czy ktoś nie błąka się samotnie po ulicy oraz zgarniał bagaże na samochód, aby nie trzeba było samemu dźwigać.
Dzień 3 Mień - Nur (31,3 km)
Trasa wiodła polnymi drogami. Po deszczach zakrawa to na katastrofę. A co może wyjść z drogi polnej po deszczu i w deszczu? Kolumna rozciągnięta na 1 km długości z powodu kałuż!!! Zapewne w opisie nie brzmi to jakoś nadzwyczajnie, ale ten ogrom błota, wody i wszystkiego po trochu to kolejna para butów do przemoczenia. Całe szczęście dzień wcześniej jedna się grzecznie wysuszyła na plecaku. Na tej trasie przeżyłam również swój pierwszy zjazd. Chciałam iść, ale jak zobaczyłam kłębiące się chmury i stanęła mi przed oczami wizja przemokniętego bandaża na bolącym ścięgnie i groźba nadwyrężenia go jeszcze bardziej, stchórzyłam.. Zjechałam.. Na zjeździe odmawialiśmy różaniec, a moja głowa zasypiała. Walczyłam ze znużeniem. I co ciekawe.. jak skończyliśmy zmęczenie przeszło. A do Nura już doszłam o własnych siłach. Tam część pielgrzymów zapakowała się na ciągniki i pojechała do sąsiedniej miejscowości Ołtarze. Mnie i Asi trafił się nocleg u przemiłych ludzi w Łęku Nurskim. I tak minął dzień trzeci.
c.d.n
Jak było?
Czy było trudno?
Czy stopy bolały?
Czy było warto?
Jak ludzie?
Jak księża?
Pytań ciśnie się na usta naprawdę całe mnóstwo. A ja cały czas szukam odpowiedzi. A może raczej słów jak tę odpowiedź wyrazić..
Bo ta Pielgrzymka to było naprawdę coś niezwykłego. Zmaganie się ze sobą, z własnym zmęczeniem, bólem, ścięgnami, a także zmęczeniem, bólem innych pielgrzymów.
To niezwykłe przeżycie. Niełatwa walka o to, aby przejść każdy kolejny etap, każdy kolejny dzień, gdyż już pierwszego dnia zaczęły się u mnie problemy ze ścięgnem.A przecież się przygotowywałam...
No tak, tylko przygotowania te nie obejmowały deszczu, który padał przez pierwsze trzy dni prosto na rozgrzane mięśnie.
Dziś wiem, że bąbelki to nic takiego przy ścięgnach. W końcu je się przebije, zaciska zęby i się idzie, a po jakimś czasie już nie czuje, natomiast balansowanie na skraju opuchniętego ścięgna, grożącego wsadzeniem w gips to jest już inna sprawa. Całe szczęście inna pielgrzymująca dziewczyna Monika pożyczyła mi stabilizator ortopedyczny i dzięki niemu doszłam do końca.
Dzień 1 Białystok-Suraż (28,8 km)
Po mszy w Farze wyruszyliśmy. Żegnało nas mnóstwo ludzi, ale również wielu szło z nami do Suraża, w końcu sobota. Na postoju w Pomigaczach zaserwowano nam przepyszną babkę ziemniaczaną. I tam ugryzła mnie na dzień dobry osa. Całe szczęście żądła nie zostawiła, więc opuchlizny prawie nie było. Idąc ten pierwszy etap zaczęłam dostrzegać czymże jest owa podlaska gościnność. Na każdym postoju jedzenia w bród. Kurczaki, kiełbaski, zupy, ciast tyle że nie wiadomo za co się chwycić. Przed miejscowością Kowale chwycił nas ulewny deszcz i ostatnie etapy trzeba było w związku z tym przejść bez przerwy.
W Surażu przywitał nas ksiądz Proboszcz z kwiatami i rozeszliśmy się w poszukiwaniu noclegu. Było ciężko, gdyż po raz pierwszy na pielgrzymce będąc, nie wiedziałam gdzie iść, ale tak po godzinie szukania w końcu znalazłam nocleg z koleżanką Asią. Takie dziwne uczucie, chodzić i prosić. Z pewnością jest to trening osobowości. Wtedy po raz pierwszy poczułam ból ścięgna, tylko jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to właśnie ścięgno..
Dzień 2 Suraż - Mień (32,8km)
Ból po nocy minął. Łudziłam się, że na zawsze, ale w wyniku marszu się odnowił i potem miało być już tylko gorzej. Pogoda nadal nas nie oszczędzała. Lało, lało, lało. Kolejna para butów przemoczona. Jednocześnie odczuwałam coś w rodzaju głębokiego wzruszenia, widząc ludzi czekających na nas w deszczu w bramach, po to tylko, aby nas przywitać. Salwy śmiechu za to wzbudzały krowy(niemi świadkowie naszego pielgrzymowania), biegnące przez pół pastwiska, po to tylko, aby zobaczyć grupę błękitną:). W Sanktuarium w Hodyszewie po raz pierwszy przeżyłam to uczucie, kiedy człowiek wchodzi do świątyni i pada na kolana wiedziony zmęczeniem, zachwytem i różnymi innymi rzeczami.
Wieczorem dotarliśmy do Mnia - jednej z najbardziej przyjaznych miejscowości na trasie. Żaden pielgrzym nie mógł się ostać bez dachu nad głową. Sołtys jeździł i sprawdzał czy ktoś nie błąka się samotnie po ulicy oraz zgarniał bagaże na samochód, aby nie trzeba było samemu dźwigać.
Dzień 3 Mień - Nur (31,3 km)
Trasa wiodła polnymi drogami. Po deszczach zakrawa to na katastrofę. A co może wyjść z drogi polnej po deszczu i w deszczu? Kolumna rozciągnięta na 1 km długości z powodu kałuż!!! Zapewne w opisie nie brzmi to jakoś nadzwyczajnie, ale ten ogrom błota, wody i wszystkiego po trochu to kolejna para butów do przemoczenia. Całe szczęście dzień wcześniej jedna się grzecznie wysuszyła na plecaku. Na tej trasie przeżyłam również swój pierwszy zjazd. Chciałam iść, ale jak zobaczyłam kłębiące się chmury i stanęła mi przed oczami wizja przemokniętego bandaża na bolącym ścięgnie i groźba nadwyrężenia go jeszcze bardziej, stchórzyłam.. Zjechałam.. Na zjeździe odmawialiśmy różaniec, a moja głowa zasypiała. Walczyłam ze znużeniem. I co ciekawe.. jak skończyliśmy zmęczenie przeszło. A do Nura już doszłam o własnych siłach. Tam część pielgrzymów zapakowała się na ciągniki i pojechała do sąsiedniej miejscowości Ołtarze. Mnie i Asi trafił się nocleg u przemiłych ludzi w Łęku Nurskim. I tak minął dzień trzeci.
c.d.n
piątek, 29 lipca 2011
Blondynka fałszuje na pielgrzymce;)
A więc jutro ruszam. Mam nadzieję, ze zobaczymy się 13 sierpnia:) Mam zamiar pisać pamiętnik (jak się uda i oczywiście nie na laptopie - o nie!) więc być może się podzielę później jego fragmentami:)
Do zobaczenia!!!
Jakby co, śledzić gdzie jestem można tu:
http://www.pielgrzymka.net.pl/?page_id=981
Do zobaczenia!!!
Jakby co, śledzić gdzie jestem można tu:
http://www.pielgrzymka.net.pl/?page_id=981
Subskrybuj:
Posty (Atom)